— Czy ten pan jest cywilny?
— Był kapitanem pancernika w eskadrze bojowej angielskiej.
— Kapitanem pancernika? He, to już zrobione, żadnych trudności. Telegram machniemy urzędowy od jego żony i basta.
— Ależ, panie, cóż znowu!..
— Czemu? przecie chyba żony nie ma, a przynajmniej nie jest z nią w Indjach... To byłby kawał, ha?..
Kapitan rozweselił się, ale widząc powagę Elży, jej trwogę nagłą i silne wzruszenie, zastosował się w jednej chwili do jej tonu.
Gorska długo nie mogła zapanować nad swoim niepokojem. „Od jego żony, od jego żony” powtarzała sobie uparcie słowa kapitana. Czyż to możliwe, by ona była kiedy żoną Artura?
Lęk zabobonny przed własnym fatalizmem zabijał marzenie.
— Być jego żoną... więc szczyt szczęścia, czaru...
— Jadę do niego, bo chory, bo ranny, bo może już... ale czyżby, czyżby?.. A jego słowa w ostatnim liście:
„Byłaś cudem mego życia, ty, fatalne przeznaczenie i miłości moja olbrzymia”
albo to:
„Powinienem był wcześniej zabrać Cię dla siebie bez względu na nic, nawet na Twój upór.”
a dalej:
„Jeśli on (Tomek) okaże się niegodnym takiej ofiary z Twojej strony, palnij mu w łeb jak zbrodniarzowi i powiedz: za mnie i za Artura, który życie swoje dał”.
— Arti, Arti jedyny, — zawołała Elża, wyciągając ramiona w przestrzeń. Była w swojej kabinie, ale duszą leciała przez morza, oceany, jak ptak do swej ojczyzny, stęskniona, pełna entuzjazmu.
W pewnej chwili stanęła przed lustrem, ocknął się w niej instynkt kobiecy.
— Czy dobrze wyglądam?.. czy się Arturowi spodobam?..
Przez chwilę badała siebie drobiazgowo.
— Zmizerniałam i zeszczuplałam — myślała — ale to nic, za to wiatr morski i słońce Egiptu opaliło mnie, mam zdrową cerę, choć jestem bledsza niż zwykle. Arti, czy ty tak lubisz?.. Pod oczami mam cienie jakieś głębokie, których dawniej nie było, oczy moje są dumne, jak mówi kapitan. Och, Arti, będę bardzo, szalenie dumna, jeśli ty mnie weźmiesz sobie.
— Arti!..
Z oczu jej strzelił ogień. Przyglądała się sobie ździwiona.
— Jak ja się zmieniam pod promykiem jednej nadziei tylko. A gdy stanę w łunie szczęścia...
— Arti, chcę, pragnę podobać ci się bardzo, ogromnie, jedynie. Czemuż nie mogę być, nie jestem piękną! A jednak widać, mam dla Ciebie, Arti, jakiś urok w sobie, skoro Ty... mogąc wybierać, sk
oro Ty...
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/92
Ta strona została przepisana.