Strona:Helena Mniszek - Z ziemi łez i krwi.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgiń maro, przepadnij! Boże zmiłuj się nad nami!... westchnął ze zgrozą.
— Może ciało zmarłego stoi w kościele, to i psisko wyje — a mnie zaraz takie ot wspominki złe do głowy przychodzą. Boże uchowaj!...
Posunął się żwawiej do głównych drzwi kościelnych.
— Zamknięte, wiadomo, o tej porze, to choć i tu Bogu się polecę i podziękuję za łaskę, żem powrócił do kościołka — zaszeptał staruszek i ciężko ukląkł na schodach kamiennych.
Zmówił pobożnie pacierz, dziesięcioro przykazań i zaczął „Pod Twoją Obronę“, a oczyma wciąż prowadził po rzeźbach i załomach wielkich dębowych drzwi świątynię zamykających. Brzask księżyca uwypuklał dość wyraźnie grube fugi, rozety ryte na drzewie, tak dobrze znajome, jeszcze z dziecinnych lat zapamiętane przez Janiuka. Gdy starzec mówił drżącemi ze wzruszenia wargami: „ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawić“, zauważył jednocześnie na zamkach drzwi jakąś obcą, dziwną, nieznaną plamę czarną, której tu nie było dawniej. Zdziwił się trochę, lecz nie przerywał półgłosem odmawianej modlitwy. Mówiąc „Pocieszycielko nasza“, dostrzegł drugą taką plamę i trzecią na zamku i na zawiasach.
— Mieni się mnie w oczach, czy co? co zaś to jest?... wyrzekł prawie głośno i dalej się modlił, lecz już z roztargnieniem, niespokojnie zapatrzony w drzwi. Dziwny przeczuciowy dreszcz czegoś złego przeniknął go aż boleśnie. Wyciągnął szyję i cały podał się naprzód, jak człowiek, który coś pilnie bada; patrzał na dębowe drzwi, uparcie wytężając stary wzrok.
„Abyśmy się stali godnymi obietnic“ — wypowiadały właśnie usta umęczonego starca, gdy nagle wstrząsnął się okropnie, jakby go kto cięż-