Bywają miejsca twarde, gwiezdny kwiat rozpada się w pył, w proch brylantowy, nieprzystępne miejsca dla siejby z rąk Idei. Inne kielichy toną w morzach — Rozpętania.
Groźne morza o huczących bałwanach i czarnej fali. Pianą śliny zatruwają kwiat, ciągnąc go w otchłań brudu gdzie ginie. Czasem biały kielich boryka się z wichrem Szału — co chce go przerobić w płomienny krzew, aby niósł pożogę w przestworza — Ludzkości. Kielich, gdy zwycięży, gasi pożar Szału — lecz i sam w świszczących żarach schnie.
Gdy gwiezdny siew dosięgnie nizin — Ambicji — otoczonych łańcuchem gór — Próżności, — znowu walczy. Tam chcą go mieć za szyld, aby rozszerzał sławę.
Gorliwie oprawiają go w ramy, by świadczył o tożsamości Idei tam, gdzie jej niema. Stawiają go przed sobą jak lampę elektryczną, by wobec świata rozjaśnił ciemności ich wewnętrznego śmiecia. Ale nie zasadzą Idealnej płonki na gruncie trwałym, nie użyźniają kompostem czynów nie skropią rzeźką Myślą. — Służy im za dekorację. Próżność — i ambicja, lubią strój pożyczony w fioletowych łun, bo to ma wyłączny urok — wzbudza ciekawość.
Człowiek Idei — to nastrojowo brzmi.
W innych miejscach łzy — Niedoli — warzą płatki białego kielicha; tam rozrost byłby możliwy — ale wielki brak powietrza dławi, grzęskie bagniska — Nędzy — zamykają drogę do polotów, okrutne mrozy — Nieszczęść — łamią łodygę kwiatu. Niemożebnością jest karmić kwiat i czekać jego rozpęku, gdzie brak powietrza, pokarmu, a obfitość bolących cięgów zmartwią ciało, zbydlęca, ducha.
Potop białych kwiatuszków z rąk Idei spadł w takie straszliwe gehenny Ludzkości — bezskutecznie.
Tu ginął, tam go wyrzucali, inne rośliny znajdowały opiekę, inne kochano.
Ona — ta z błękitów sfrunięta, broniła swego kielicha z zawziętością matki — dającej dzieciom zdrowy pokarm miast słodkich trucizn.
I walka jej nie ustawała, z Jej łona szły tchnienia głębokie z oczu skrzyły się żary miłości dla ludzkich stref. Z Jej ust misty-
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/107
Ta strona została przepisana.