Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Tam płąkała za Ludzkością — widząc zgubę Jej, odczuwając przepaść co ją pochłonie.
Zaparliście się mnie? Zginiecie!
I szloch wpadł w bolesny jęk.
Idea płacze — szemrała Natura, wieść ta niosła strach.
Bo to wielki grom.




WZLOT IDEI.

Gwiezdny kielich kwiatu, przyćmiony, nadwiędły, pobudzał soki. Wspaniałym ożył kolorytem, świetną rakietą sypnęły gwiazdy, buchał krąg jasności. Ocknęła się Ona, ta z błękitów sfrunięta, otrząsnęła gorzkie łzy, uśmiech szczęścia rozpalił Jej usta.
Wzniosła kielich w górę.
— Wzlot! wzlot Idei! do Ludzkości!
Płynęła, kolorowa, śliczna, w przestworza ludzkich mas. Nadzieja szła za nią grając hejnały na arfiie szczęścia. Płynęli nad grody i jaskółcze siedziby biednych, nad wyniosłe dachy, kryjące Bogactwo, Sybarytyzm, Grzech.
Straszni mieszkańcy! — Na górze, pod krokwiami gnieździ się Bieda, Praca, jeszcze coś.....
Płynąć, płynąć, tam!
Ach! jeszcze.... Idea.
Tam w okienku, w nędznej doniczce niedostatku coś bieleje, świetnie. Jakby z Mlecznej drogi spadła jedna perła — jedna gwiazdka, jeden opal.
I migoce, błyska choć słaba, ale pielęgnowana starannie — ukochana sercem co goreje pożogą pragnień.
Jest! jest! jeden kwiatek, nikły, ale żyje kwitnie — nawet zapach ma.
Ci co go kochają — pomimo Biedy — mają jasne twarze, źrenice palą żarem natchnień, w sercach śpiewa rapsod szczęścia... Krzepi ich Ideału kwiat.