Bór, gęsty i ciemny rósł swobodnie. Mijały nad nim stulecia, burze i straszliwe huragany. On stał. Stał zawsze jednakowy, pozornie tylko, bo wewnątrz piastował coraz nowe pokolenia, które z wątłych nasionek, rzucanych w trawy przez wiatr z wierzchołków swych macierzy, rosły w delikatne płonki, w smukłe latorośle, potem w młode drzewa bujne i raźne, wreszcie stawały się starcami o siwej korze mchem pokrytej, o grubych, muskularnych konarach, pełnych sęków i zgarbień.
Drzewa — starcy, wyniosłe ponad poziom tłumnego boru, chroniły go, strzegły gąszcz leśną od sił wrogich ze świata idących.
Szumy tu były różne. Powagi drzewne, rozrosłe matrony i patraarchowie, grzmieli niezmierną potęgą, twórczą mocą bytu, mądrością istnienia, wszechznajomością tajemnic wszechświata. Swą tężyznę duchową wlewali w dusze młodych pokoleń, ale i sami uczyli się bez wytchnienia, zgarniając co raz nowe zakresy i zagadki świato-bytu.
Drzewa nie są jak ludzie, których starość zwycięża, którym ciała okrywają się zmarszczkami, duch zaś tępieje i miast stałego wznoszenia się, opada bezsilny, ciągnąc w grób całą istotę. Drzewa nie podlegają prawom ludzkim i zwierzęcym, one stworzyły sobie prawa własne, samoistne i niezwalczone, prawa mocarzów; ich stwórcą — Bóg, matką — ziemia, chrztem — powietrze!
Drzewa przemożne, łowią do serc swych cały bezmiar myśli i natchnień wirujących w przestrzeni, cały obszar gienjalny wchłaniają w siebie, wsiąka on w nich atomami i rozrasta się w ogrom, napawa wielkością. Bo każdy ogrom składa się z miniaturowych pyłków, każdy gienjusz zawiera w sobie różnorodne cząsteczki złe i dobre, te zaś zlane z sobą, zrównoważone tworzą wszechwiedzę świata, są wyższe ponad małostkowość, patrzą śmiało w tarczę słońca, ono mówi im to, czego już trawy nie usłyszą, choć są również promieniami ozłocone. Poziomki rumienią się pod dotykiem słońca, lecz tylko dlatego, by nadmiernie dojrzeć, opaść z szypułki i zeschnąć, lub by je ludzie zerwali i zjedli.
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/113
Ta strona została przepisana.