Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/116

Ta strona została przepisana.

— Pół — sen, — pół — rzeczywistość gnębi, nie upaja, umęczenie dziwne pływa wśród boru. Starcy leśni już wiedzą, co to jest, jaki to objaw — odgadują.
Oto: — idzie śmierć.
Idzie straszna, nieubłagana, by mordować drzewa, by zniszczenie siać.
Szum w lesie wzmaga się, rozbrzmiewają modlitewne szepty, niby testamentalne pogwary. Kłonią się z dreszczem przerażenia wichry mocarzów leśnych i gałęźmi gładzą głowy swych dzieci niżej rosnących.
Nie bójcie się młodzi, woła Boża i Jego miłosierdzie.
On nas stworzył i On nad nami panuje.
Ciche łkania przebiegają z brzegu w brzeg boru, który wstrząsa się, jakby podrzucany jakąś niewidzialną potęgą.
Lecz i nadzieja błąka się wśród młodych.
Patrzą z ufnością na wielkość swych patronów, na ich siłę i wyniosłość.
„Nie może być, oni oprą się śmierci, zatracenie nie dla nich, oni zwalczą każdą siłę wrogą, będą stali jak stoją potężni, mocarmi.“
Nadeszło południe.
Słońce paliło niebywałym ogniem, huta gorąca waliła z nieba na ziemię, rozpalała drzewa płomieniem, dusiła ich oddech.
Parność.
Piekielny żar i duch.
Niebo z błękitnego stało się mętne, pył kipiątka słonecznego zasnuł czystość lazuru. Niepokój podwajał swą nieokreśloną grozę, kurczył liście drzew, targał niemi zapamiętale.
Huk odległy, ponury, niby z grobu roztoczył się w przestworzu raz, drugi i trzeci.
Huk głuchy a straszny — niby zwiastun nieszczęścia.
„Zdrowaś Maryja, łaskiś pełna“ — szepnęły drzewa.
Ale inne krzyki zagłuszyły modlitwę.
— Ptaki uciekają! Ptaki nas opuszczają! Klęska nadchodzi! Módlmy się bracia, dzieci i wnuki.
Istotnie całe stada ptaków z wrzaskiem unoszą się ponad świetne korony dębów, ponad ciemnowłose sosny i jasne brzozy, po-