Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Wrzawa, zgiełk.
Wracają!
Krwawe skrzydła, połamane lotki, pióra w nieładzie. Wszędzie krew, ślady klęski. W źrenicach groza, ponury obłęd.
Rozpacz! rozpacz!
Przerażenie, stygmat nieszczęścia.
Stary skulił się, spuścił skrzydła.
Przeczucie nim szarpnęło, złowrogi dreszcz.
Przeleciała jedna grupa, druga, pojedyńcze ptaki pędzą dziwnie kwiląc.
Ucieczka!... popłoch!....
Stary ciska się w gnieździe.
„Gdzież moi! co z nimi?“....
Oto są. Straszny widok. Sokolęta krwawe, skrzydła im pogięto, nastrzępione pióra od walki. Połamane dzioby, ruina, zgliszcza nadziei.
Stary omdlewa.
„Co się stało, jak?....
Nieszczęście! Na polance, w zwyciężkim locie stanęli, i... napad. Krew się ścina w żyłach, mózg zdrętwiały nie obejmie grozy.
Zewsząd walą straszliwe stada Sępów i Jastrzębi — Kruki, Krogulce.
Legje barbarzyńców wściekłe, głodne, bezlitosne! Łakną żeru, pragną posoki. Ostre dzidy Sępów niszczą, krwawią. Jastrzębie szpony drą żywe ciało. Biją silne skrzydliska Krogulców, czarne całuny Krukowi rzucają strach.
Porażka! rzeź.
Zniweczona dzielność Orłów, męstwo Sokołów zdruzgotane.
W przepaść runął niebotyczny wzlot.
Przemożne tytany rozniosły złotą ułudę.
Znowu słońce zajdzie mgłą.
Tyle ducha, miłości, nadziei, zmiażdżyły hordy ptaków-drapieżców.
Grom z jasnego nieba!
Stary Sokół słuchał, cicho, żałośnie kwilił, pękało mu serce i... nie zniósł ciosu. W szarzyźnie dogorywał, obudzony nadzieją chciał żyć, zabił go piorun, spadły w promieniach słońca.