Do małej izdebki na trzeciem piętrze wchodził powoli, pod naciskiem ciężaru. Niósł go w duszy, dźwigał w mózgu. Bezmierny ciężar nowej troski, nowych zawodów. Uginały się młode barki.
Machinalnie, zakręcił klucz w zamku i, jak był w mokrem palcie i zabłoconych kaloszach, usiadł ciężko przy stole zawalonym książkami. Czapkę z lampasem cisnął na ziemię, ręce zanurzył w ciemnych włosach. Twarz jego szczupła, blada, nasiąkła bólem, żal pełzał po rysach osiadając gęsto na czole i żłobiąc na niem posępne drogi. Ciemne źrenice utkwione w oknie, mieniły się stalowym błyskiem buntu, gorzały zlotem marzeń. Lecz jakiś ruch z ulicy, najlżejszy odgłos, wypędzał złote pyły z oczu Jurka. Jego dłonie zanurzały się głębiej w gęstwę włosów, twarz drgała nerwowo, i źrenice grzęzły w ponurej miedzi apatji.
Wicher jesienny, wtłaczając się przez szpary w oknie, hulał po studenckiej norce. Wązkie żelazne łóżko, umywalnia na trójnogu, półka pełna książek, i stół założony tomami — całe umeblowanie. Na umywalni zbite lusterko, obok na stołku maszynka „Prymus“ i butelka spirytusu. Na stole wśród stosu książek, zeszytów, mnóstwa notatek, lodowaciała w szklance niedopita czarna kawa, leżała paczka z cukrem i sucha bułka.
Praca i mozół miały tu swoją filję. I miłość.
Na stole świecił gracik, różny od surowych paragrafów. Ładna, zielona ramka z jasną plamą dziewczęcej fotografji pod szkłem, ozdobiona wiązanką zeschłego wrzosu. Zabytki wakacyjne, słodkie wspomnienia wędrówek z nią po lasach, zbierania kwiatów, cichych rozmów. Tyle nadzieji nosiło młode serce pod studenckim mundurem, pragnienie mozolnej pracy, byle prędzej do końca.
— „Już nie wiele, już tylko rok“ — powtarzały usta Jurka, a oczy biegły daleko, po za mury i baszty wielkiego grodu, do cichej wsi polskiej, do białego dworu — do niej.
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/137
Ta strona została przepisana.