Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Jurek nieznacznie przykrył kajetem fotografję ukochanej, rozsypany wrzos zgarnął do portfelu. Bał się żartów, nazywano go już romantykiem.
Siedział wśród gwaru kolegów, mówił z nimi, ale zgryzota zaćmiła mu wzrok. Widział w myśli starych rodziców, zgnębionych wieścią z uniwersytetu, widział zbolałą nad jego listem, swoją dziewczynę.
Widział nową pustkę przed sobą i nieubłaganą konieczność, jakiej musiał ulec dla zasady.
Ginęły siły w tych zapasach, rwała się energja. Duch upadał i wiara w lepszą przyszłość. Ale musieli kołatać o własne prawa, to było już obowiązkiem.
Nad tą garstką młodych serc, bujnych umysłów, nad tą wiązanką pięknych myśli, ideowych pragnień i zapału, rozsnuł skrzydła czarny ptak Niedoli; solidarność wiązała mu lotki.
In Pleno!...
Po własnej krzywdzie i krzywdzie swych najdroższych musieli deptać, dla dobra ogółu, dla przyszłych pokoleń.
Czy ta wielka ofiara zdoła wyplenić grasujące w audytorjach — Fatum?...
Umilkły dzwony, tylko echo niosło się jękliwie ponad wieżyce grodu.