Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/143

Ta strona została przepisana.

Dotąd ją widzę w marzeniach swych w oczach, tęskniących za nią.
Była biała i smukła. Niosła w sobie słodycz; przed nią szedł czar niesłychany, z a nią postępował urok.
Owiewała ją cicha melancholja. Ujrzałem ją pierwszy raz podczas wakacji. Byłem daleki od marzeń erotycznych, pomimo dwudziestu lat i żywego temperamentu.
Huczały mi w głowie nauki, nowe ich zdobycze nęciły żywy umysł. Rój pomysłów, którymi, zdawało mi się, świat zwalę, ludzkość całą na nowe wprowadzę gościńce, zdobędę taki obszar wiedzy, która już absolutną być musi.
Myśli uderzały mi o mózg z siłą taranów, czułem ich dotknięcie i pragnąłem wydobywać je z głowy energiczną mocą tworzenia.
Czynów, czynów chciałem!
Przyjechawszy do kolegi na wieś, prosto z ławy uniwersyteckiej, błądziłem wśród bujnej natury pól i lasów. Nurzałem się w rozkwitłych łąkach, wśród zbóż dojrzewających i umacniałem swe ideały duchowe.
Było ich takie mnóstwo, że ogromem równały się z naturą. I tak żyłem: ideały i przyroda — to mi wystarczało.
Raz, w ciche, trochę parne popołudnie, zaszedłem w swej wędrówce dalej, niż zwykle. Minąłem znajomy mi tęgi las przepysznych kolosów, gdzie każde drzewo zdawało się osobno żyć, nie tylko materją, lecz i duchem, tworzyć swój świat odrębny i swój myślokrąg. Las ten to była jedna dynastja, płodna w silne tworzywa jędrnych istnień drzewnych. Była to rodzina wielka i zgodna, potężny gmach społecznego ustroju przyrody. I niosła w górę dumny poszum swych koron niebosiężnych, swój hymn wiekuistej chwały dla Stwórcy.
To nie był bór, to był raczej wszechmocny sejm augurów drzewnych, stojących jak opoka niezwalczona, z taką mocą, z taką