Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Wszak to nie drzewa, które stoją o własnych siłach, bez oparcia i podpory. Tu już nie natura stwarza piękno, lecz pomoc ludzka.
I ogarnęła mię litość.
Coby się z wami stało, wspaniałe pędy chmielowe, gdyby nie druty, które was dźwigają w górę, które nadają wam taki pomnikowy wygląd. Drutom winneście wdzięczność. Gdyby nie ta sieć żelazna, pełzałybyście po ziemi, skotłowane w jeden nieprzebity gąszcz. Wasze szorstkie łodygi gryzłyby się z sobą żarłocznie, a bez ratunku. Miażdżyłby was deszcz, pył ziemny zamulałby wasze liście, wasze srebrne szyszki gniłyby, jak pospolity chwast. Więc wasza chwała i uroda to zasługa ludzi, kultury. Nie macie się czem pysznić. A jednak nie, to prawda! Ludzie się tylko na was poznali i dlatego was podnieśli z ziemi, dla swego pożytku i dla wygody. Ale zasługa jest wasza, że potrafiłyście zmusić ludzi do nadania wam piękności i znaczenia.
Zasługa jest, ale nie może być chwały, bo jednak bez opieki, którą — wyzwałyście, jesteście... zielskiem.
A dęby wielmożne, a sosny, buki, klony przeogromne, nawet zalotne, wiotkie brzozy żyją samowładnie, nie żebrząc opieki, i same przez się urodziwe.
Więc to natura, im chwała i cześć!
Rozmyślałem, nurzając się w alejach z chmielu. Nademną błękitniał wąski pasek nieba. Cała plantacja pocięta była na takie wysokie i niezmiernie długie korytarze, niby halle spacerowe, niby tajemnicze przesmyki kapłanów wśród murów klasztornych. Zaczęło mię to męczyć. Nigdzie odpoczynku dla zdumionych oczu, wszędzie ciasne, równe zaułki.
Zniecierpliwiłem się tem bardziej, że słońce spadało coraz niżej, a ogniste jego blaski grały różnobarwnemi plamami na liściach kolumnad chmielowych, mieniąc się na nich, jak na szkłach witraży w mrocznej świątyni. Drażniły mię te bogate kolory słoneczne i drażnił, niepokoił coraz silniejszy zapach wód, niby surowe tchnienie bliskich jezior.
Zacząłem się szarpać, szukając najkrótszej drogi wyjścia z labiryntu plantacji. Ale na wszystkie strony ciągnęły się niebotyczne wąwozy, zda się bez końca.