Czerwone refleksy zachodzącego słońca kładły na fale złotolite makaty, dziergały je w drogocenne rzuty klejnotów. Niebo kąpało się w spokojnej toni, krasząc ją sobą, a ona odbijała w swej tafli niebieskie ciała i wysmukłe pasma promieni, idących na nią z świetlistego majestatu króla niebios i przestworzy — słońca.
Schodziłem powoli z pagórka chmielowego, mając oczy utkwione w stawach. Po pierwszym zachwycie, duszę moją opanowała bezmierna tęsknota. Szelest wody, monotonny a rzewny, potęgował ją. Śmiganie białych skrzydeł mew nanosiło do serca roje pragnień niepojętych. Tyle melodji grało w mej duszy, tyle pieśni duch mój wznosił, jakbym zbliżał się do ołtarza, gdzie ofiarę odprawia sam Bóg. Uniesiony byłem w zaświaty i wstąpiłem na pierwszą groblę, z podniosłem uczuciem wdzięczności dla natury, że daje ludziom takie oto chwile błogosławione, brzemienne w słodkie upojenia.
Szedłem, jak lunatyk, po wąskim przesmyku wśród wód. Szemrało, bełkotało, gwarzyło coś dokoła. Fale szeptały z sobą, może odmawiały wieczorne psalmy?...
Błyszczące łątki, krwawe przy zachodzie słońca, tańczyły nad wodą, bzykając z cicha, razem z komarami, do wtóru rozgwarzonej toni. Często rzucały się ryby, mącąc na chwilę pogodę wodną, kola tęczowe rozchodziły się szeroko i plusk wzrastał. Otaczały mnie różowe głębiny stawów, pod stopami miałem wieńce poplątanych traw i niezapominajek, które teraz były różowe, rubinami rosy świecące. Niska, siwa wierzbina sięgała mi do pasa, nie tamując widoku.
Zatrzymałem się i posłałem oczy w dał, śladem lśniących nurtów. I nagłe... zdumiałem się.
Z prawej strony, na grobli, przedzielającej dwa stawy-jeziora, w otoczeniu trzcin i kwiatów, szła wolno biała, smukła postać niewieścia. Cicho sunęła i równo, z rękoma zwieszonemi i głową jakby sennie pochyloną na piersi. Szła powiewnie, cała przeróżowiona zachodem, dziwnie tęskna w ruchach, dziwnie harmonijna.
Sama melodja.
Szła, jak muzyka, cudna, jak pieśń.
Tuż obok, jej śladem przy grobli płynęło małe stadko perkozów. Białe, jak perła, żaboty ptaków, dumne głowy z nastrzę-
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/147
Ta strona została przepisana.