Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Nieszczęście tu przyszło, paniczu. Młode pany sprzedali ojcowiznę rodzoną, bez sumienia. Stary pan płakał, biedował, i — co miał robić? poszedł do synów na łaskę. Starszy panicz pono żeni się bogato, to trza mu było pieniędzy na pokazanie się. To i co? sprzedał ziemię, jak, nie przymierzając bydlę, dobrał się grosza i poszedł w świat. Jakby bieda zmusiła, czy inne jakie nieszczęście — to jeszcze, niechby ta! bieda do niejednej ciężkiej rzeczy zmusi. Ale on przehandlował ziemię, ot sobie — dla rozkoszy, po pańsku to się nazywa... dla kaprysu. Panienkę naszą skrzywdził, bo co tam te stawy! I za małą cząstkę Jeziorzysk nie starczą. Ostawił jej ino to, i dobrze! O na cierpiała tak, że ludziom mdło się robiło, jak patrzyli na jej żal. Do nóg się braciom rzuciła, zaklinała na prochy matki, to ją skrzyczeli i warjatką nazwali. Biedowała, biedowała, aż i...
Jacek machnął ręką.
— I co? — podchwyciłem struchlały.
— A ot! A bo to panicz nie widzi? Któraż to panna będzie żyć sama, bez ludzi, bez męża (a miała tu kilku, co ją za żonę chcieli), jak pustelnica, ino z, kwiatami i z ptakami, co je sobie oswoiła, że latają za nią, jak dzieci? Ciągle ona tylko do nich gada, z wodami rozmowy prowadzi, śpiewa tak żałośnie, że się płakać chce, i zawsze gdzieś, patrzy daleko, jakby niebo widziała. Ona się boi ludzi, ale i ludzie jej się strachają, bo myślą, że to duch dawnej, ślicznej panienki Bożenny ze dworu, ale nie ona sama.
— Ona ma imię... Bożenna? — spytałem uderzony trafnością imienia, tak odpowiedniego do jej postaci.
— Bożenna Jezierzówna — odrzekł stary Jacek. — To już teraz moja cała radość na świecie, to nasza jasna dusza. Moja żona się do niej modli, jak do świętej. Młode pany z okolicy to ją przezywają rozmaicie; a to jakaś rusałka, a to najada, czy ki djabeł! Ale dla nas i dla tych, co ją znają, to ona jest, jak anioł.
I dla mnie ona była aniołem. Widywałem ją codziennie, przynosiłem jej kwiaty, ona zaś wieńczyła niemi stawy. Mówiliśmy z sobą dużo. Umysł jej, żywy i giętki, chwilami wahał się i błądził po utopiach niesłychanych; zapadał w abstrakcje, w niepojęte ideologje, które dla umysłów normalnych były wprost obłędnemi. Miewała wizje, tak widocznie przecudne, że z ekstazy i zachwytu omdlewała. Nie mogłem się jej wówczas docucić.