Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/169

Ta strona została przepisana.

W przedpokoju rozebrał się pan Janusz Różański i spoglądał na drzwi zdziwiony, że nikt nie wychodzi, nawet lokaja nie widać. Stanął przed lustrem i poprawiając klapy fraka, obejrzał siebie od stóp do głowy. Był to młody, bardzo przystojny mężczyzna; wysoki, dobrze zbudowany i zgrabny. Ale na czole pojawiła się zmarszczka, gęste ciemne brwi zsunęły się gwałtownie. Najeżał palcami przystrzyżony wąs i znowu spojrzał na drzwi.
Nikt nie wychodził, zawsze go serdecznie przyjmowano, a teraz, kiedy przyjeżdża na ślub.
— Może kto chory — pomyślał z obawą.
Doszedł go z salonu tłumiony śmiech, poznał głos Stasia, który mówił:
— Cóż ta kareta tak długo stoi przed gankiem?
Brwi Różańskiego zsunęły się mocniej, podniósł głowę i chwilę popatrzał na zamknięte drzwi salonu. Coś rozważał, kombinował. I twarz mu drgnęła, oczy błysnęły trochę złowrogo, a zarazem jakby ciekawością, zacisnął usta i przeciągnął ręką po czole.
— A może?... — wyszeptał.
— Jakaś myśl uderzyła go raptownie; wyszedł prędko na ganek, kazał sobie parobkowi podać walizkę. Wziął ją i zawołał do gapiącego się chłopaka:
— Jedź pod stajnię, niech ci tam dadzą obroku — mówił donośnie.
Poczem wszedł znowu, postawił walizkę i chciał otworzyć pierwsze drzwi z brzegu, gdy do przedpokoju weszli bracia Laccy.
Różański wyciągnął dłoń serdecznie.
— Jak się macie? — przemówił swobodnie. — Późno przyjechałem, prawda? Ale spieszyłem bardzo, możecie mi wierzyć. Czy zaraz jedziemy do kościoła, panna Emilja czy zdrowa, gotowa już?
Dość chłodno podali mu ręce i starszy rzekł:
— Tak... zdaje się ubrana — proszę do salonu.
— Cóż jesteście tacy lakoniczni — zdziwił się z bladym uśmiechem, patrząc na nich z pod przymrużonych powiek.
Starszy otwierał drzwi, młodszy odpowiedział:
— Siostry ślub, to nic dziwnego.
— Przecie wiedzieliście, że ten ślub będzie, a gdzież panna Emila? — dodał, wchodząc do salonu.