Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/177

Ta strona została przepisana.

— Kochał ją, a jeśli spostrzegł taki zawód! Żal mi go.
— Och! o niego bądź spokojny!
Staś zaśmiał się i powtórzył z największą pewnością:
— Dalibóg, bądź spokojny!

Różański w buduarku spojrzał na zaciekawione twarze rodziny i opierając dłoń o poręcz fotelu, przemówił bezdźwięcznym głosem:
— Przykro mi bardzo, że w chwili ostatecznej zmuszony jestem państwu i pani, panno Emiljo, zwrócić słowo; ślub nasz; nie może się odbyć.
Gdyby w tej chwili Różański padł rażony śmiertelnie, wrażenie nie byłoby silniejsze. Panna Emilja zbladła, jej twarz nie różniła się od sukni i welonu, przerażone oczy utkwiła w narzeczonego i oniemiała. Rodzice i bracia stali, jak dotknięci gromem.
Pierwsze zdumienie przeminęło, odzyskali mowę, posypały się pytania pełne trwogi i niepewności.
— Co to znaczy? — co to jest?... jak to?... dlaczego?...
Różański podniósł głowę.
— Zauważyłem, że panna Emilja nie ma dla mnie takiego uczucia, o jakiem mnie zapewniała, nie chcę więc jej krępować niemiłym dla niej związkiem.
— Ale cóż znowu, pan się myli!... Emilko?... — wolał desperacko stary Lacki.
Panna Emilja z bladej stała się purpurową; podeszła do Różańskiego i chwyciła jego rękę.
— Panie Januszu... co pan mówi... ja pana bardzo kocham... bardzo... i prawdziwie, z całej duszy.
Uśmiechnął się sarkastycznie, wzruszając ramionami:
— Ach! już wiem! pan się gniewa na mnie za to powiedzenie, że mi brak odwagi, ależ ja, mówiąc to, żartowałam... zresztą głowa mnie bolała... wtedy mówiłam, niebardzo wiedząc, co mówię, nie byłam szczerą, proszę mi darować...
I schyliła głowę, ocierając nerwowo oczy.
Ale Różańskiego komedja ta nie rozczuliła i odparł dobitnie:
— Właśnie wtedy była pani zupełnie szczerą — teraz nie.