wyda ten kwiat, jest miljonerem, co mówię, jest biljarderem ludzkości. To olbrzym. Taki wybraniec, taki bogacz potrafi dźwigać narody, świat weźmie na swe barki. On, czując w łonie swem tętno ideału, walczy i zwycięża, jak tytan. On zapatrzony w swą przewodnią gwiazdę, którą mu zapala jego ideał idzie przez zaspy ludzkich zawiści, przez kopeć i brudy nigdy nienasyconych żądz, zemst i krzywd, i dąży stale do celu zawsze wielkiego, dąży, choćby miał pozory małe, dąży do spełnienia swych marzeń dostojnych.... i spełnia je. Co zdziałać może ideał, tego nikt na świecie nie zdoła. To mocarz!
— Przestraszasz mię! Czyżby on, ten twój ideał, miał lepszą walutę niż moja. Nieznam tego rywala.
— Co to jest... waluta? — spytał Ideał niepewnie.
Chwila milczenia.
Pieniądz się rozjaśnił śmiechem, wsparł się w boki z pyszną miną i zawołał.
— Nie wiesz co znaczy waluta? No, nic dziwnego, jesteś przecie Ideałem, mrzonką, dymkiem z piankowej fajeczki, próżniaku, w który gdy dmuchnę zostanie... powietrze. Waluta, mon cher, to moja sukienka, stosuję ją do mody bieżącej i zmieniam czasami.
Zarazem powiem ci, że ta suknia to moja moc i jeśli ty, ideale, nieznasz jej nawet z nazwy, to ci bardzo winszuję, ale nie zazdroszczę. Co zaś do twego rywalizowania ze mną, to, jak odgaduję, taka jest między nam i proporcja: ja nowy elegancki bucik, złoto oklamrzomy, drogi, cenny, i najmodniejszy, ty zaś stary, zdeptany, prunelowy pantofel, który dla tradycji, że go kiedyś nosiła praprababka, schowany jest w szafce z szanownemu gratami.
— Za wiele mówisz, znać żeś syty — przerwał mu Ideał. Wszystkie twe dowodzenia i owa waluta nie starczą za jeden atom ideału. A dlaczego? bo ty jesteś giętki, pochylasz się, upadasz, znowu się wznosisz, kołyszesz się i stosujesz do tej waluty swą postać, giest, nawet wartość. Więc tyś chwiejny. Wypadki światowe zdolne są ciebie zgiąć aż do ziemi, jak służalca za czasów niewolniczych i potrafi znów za podmuchem innego wiatru sprostować ci poddańcze biernie ramiona. Widzisz, tu przewyższam cię o całe niebo. Mnie żadna wroga siła nie zegnie, żaden zły uśmiech fortuny nie zaciemni mi lic. Jam w sobie jak skała, trwam i trwać będę, żadne wpływy nie są zdolne wycisnąć na mnie swego piętna. Moja
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/186
Ta strona została przepisana.