Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/21

Ta strona została przepisana.

i Jontek zdejmują sobie wzajemnie z ust. Obraz nagle zadrżał mi w oczach, zaczęły do źrenic napływać łzy.
I zmienił się. Widzę Staszka. Gdzieś w śniegach i lodach Syberji. Wzrok ma przygasły, bladą twarz. Myśli o nas i tęskni. Ale nie! Staszek nie traci otuchy! On kocha kraj i dumny jest z tego, że cierpi za ojczyznę.
Staszku! i ja chcę być silną, łączmy się myślami i nieśmy je wspólnie przez obce kraje, do tej naszej drogiej matki, za którą cierpimy i do naszej mamy i Jontka.
Nie chciałam oczu otworzyć, by nie prysnął czar, bałam się odetchnąć, by nie spłoszyć widzenia, tej halucynacji złudzeń.
Muzyka ustała, zaległa cisza, tylko igła na nutach gramofonu zaczęła syczeć przeciągle.
Pomyślałam, że tak się wszystko na świecie kończy. Że jak wyczerpała się nuta, tak wyczerpują się ludzkie uczucia i duch ludzki w walce z przeciwnościami życia. Ale, jak po zgaśnięciu melodji echo gra jeszcze, tak w człowieku jęczy ból, czasem wiekuiście.
Wstałam i znowu powróciłam życie instrumentowi, znowu grał arję Bacha. Gdybyż to i człowieka po agonii, po stracie wszystkich atomów życia duchowego, jakaś ręka cudownie pobudzić mogła, ożywić, dotknięciem ocucić.
Stanęłam przed oknem. Arja płynęła, płynęła ciągle, a na niebie wśród szaro białych kłębów, sterował srebrny sierp. Chował się za ciemne zwoje, wdziewał na się ciężkie futra chmur, czasem zrzucał z siebie te ciężary i kapryśnie przysłaniał się przezroczą gazą obłoczków. Złożyłam ręce i wpatrzona w jasny punkt, szeptałam słowa modlitwy. Księżyc słyszał, rozumiał moją prośbę, niósł ją do Boga, każde słowo cieniował swemi obrotami. Patrzał mi wprost w twarz, jakby z życzliwym uśmiechem, albo z gniewem zasuwał się za ciemny kłąb, lub nagarniał na się szarą mgłę niepewności. Raz na mój szept gorący, błysnął smugą brylantów, cisnął stos światła na mą głowę, aż twarz mi się rozjaśniła. Szepnęłam: Zrozumiałeś — odczułeś? Ale sierp znowu rozwiał błogą chwilę, schował się zupełnie.
Uklękłam wówczas i gorąco westchnęłam do Boga, z prośbą, niemal z łkaniem, schyliłam się aż do ziemi, błagając. Ujrzałam blask na podłodze. Sierp znowu siał brylanty, złocił się nadzieją, otuchą. W tem zadzwoniono w przedpokoju.