Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/31

Ta strona została przepisana.

chudłych robotników, dążących po pracę, z ubogich zagonów ojczystych.
A zwie się tam — nostalgją.
Idzie ta słodycz nasza ukochana, do czarnych kopalni, gdzie w czeluściach ciasnych korytarzy, ociekając potem, ze zgiętemi grzbietami, ciągną mozół przestraszny tłumy nawpół żywych istot, z gleby swej za bytem tam przygnanych.
I tam zwie się — nostalgją.
Idzie ona do nas, zesłańców za miłość dla Niej, do pustyń śnieżnych, do robót ciężkich, do wątłych ciał biedaków opasanych żelazami, z brzemieniem taczek za sobą.
A zwie się tu, — już nie tylko nostalgją, ale rozpaczną tęsknotą,— — — — — —i bezkresną miłością.
O łąki nasze złotogłowiem kwiecia usiane! Tak was kocham!
A tu śnieg! śnieg! śnieg!
Mróz ścina oddech i lodem osiada na duszy.
Tylko serca nie zgasi.
Ono żyje, tętni i kipi żywą krwią.
2 Lutego.
Dziś niedziela. Był u nas Bieruzow, całe południe. Siedziałyśmy z Julką w salonie, a on opowiadał o sobie. Urodził się i wychował w głębokiej Rosji i tam wstąpił do żandarmerji. Mówił, że dopiero w Warszawie, gdzie go przeniesiono, odczuł całą okropność swego stanowiska. Chciał już wystąpić, gdy oddano mu nas w opiekę. Wzbraniał się, nie chciał, ale po ostatniem śledztwie, na którem był obecny, zdecydował się odrazu.
„Ja bał się, żeby wam do konwoju nie dali jakiego grubego oficera, tak już wolał sam. No, bo mnie i pociągnęło za wami strasznie, prosto za serce chwyciło, a tu myślę takie delikatne panienki, a Boże broń czego?... Ot, ja jużby nie dopuścił krzywdy“.
Mówił tak, patrząc swemi przepaścistemi oczyma, na zamglone od mrozu okno, i wolnym ruchem gładząc brodę.
Jakaś melancholja była w całej jego postaci i przygnębienie, odcinające się dziwnie od jego energicznych rysów.
Siedziałam w kącie staroświeckiej sofy, otulona w szalu i patrzałam: na niego. Patrzałam jak przykuta a zupełnie bezwolnie. Rozbudził mie szyderczy głos Julki; mówiła do niego: