kładają na nim drogocenne dzieła naukowe i dzieła sztuki, ryby skrobią, a on nic, zawsze ten sam — niemy stołek.
Więc cóż jest bierność? największa mądrość, czy najgłębsza głupota? To coś trzeciego, całkiem odrębnego, to stoi po środku mądrości i głupoty zażywiane sokami jednej i drugiej. A znowu jeżeli — bierność — więc nie może być odrębną?
To jest — rodzaj nijaki. Daleko odbiegłam od uczucia, a przecie bodaj czy ono nie jest również w pewnych warunkach zbliżone do bierności. Nie rzeczowo — ale podobieństwem środowiska. Bo i uczucie to wytwór zasilany w równej mierze potężnym źródłem największej mądrości, i żyłą pędzącą muł z dna głupoty.
Więc moje uczucia?
Oh! nie mówić o nich, nie mówić!
8 Lutego.
Staram się zagłuszyć w sobie wszystko, co czuję i myślę. Chcę być głazem.. Chcę być — biernością.
Dzień za dniem przechodzi bez różnicy zewnętrznej. Co dzień śniadanie, obiad, kolacja i znowu śniadanie, obiad, kolacja. Odbywam lekcje, rysuję i czytam. Zaniechałam wstępowania do kościoła, bo chłodna cisza panująca tam i stygmat świątyni, przenosi mię do Warszawy, a przytem budzi rozpacz. Rozpacz mego obecnego istnienia, mej targaniny wewnętrznej, którą chcę zadławić doszczętnie.
Z Julka rozmawiamy ostrożnie, bojąc się naruszyć jakiej struny bolesnej dla mnie. Za to chodzę często do Olskiej. Patrzę jak ona waży ryby, jak je układa, i mówi bez przerwy. O czem mówi?... O kundmanach Kirylicza, o gatunkach ryb i w ogóle towarów, a razem o naszej tu podróży, o cytadeli, o Warszawie. Przeskakuje z tematu wielkiego na temat płaski, jak wiewiórka z niebotycznego dębu, na śmietnik. I tak samo jak wiewiórka, gryzie orzechy najgłębszych zagadnień, z filozofją ostrych zębów, jak i te orzechy z półki Kirylicza, które wciąż miażdży w ustach. Płytkość wieje od tej kobiety, drażniąca nerwy. A pomimo to, gdy siedzę u niej lżej mi jest, bo rozmyślając nad nią i badając ją, zapominam o tem co nurtuje własną duszę. Z Julką Olska się zawsze kłóci, a na mnie mówi, żem „zamarynowana w smutku“. Wyrażenie iście kupczychy rybnej, ale wybaczam jej, bo każdy na swój sposób biedę znosi.
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/34
Ta strona została przepisana.