Staszek tak mówił, a oni wszyscy okuci w żelazach spoglądali na mnie ze smutkiem bolesnym i łzy im padały na szare więzienne sukmany. Stałam jak przed własnym szafotem, z głową zwieszoną na piersiach. Rzuciłam się do nich, nogi im całowałam, bo na tych stopach odczułam zebrany pył nieszczęść ojczyzny. O litość ich błagałam. „Nie potępiajcie mię, jam niewinna; ten gad wylągł się bezwiednie w mem sercu. Ono kochało tylko ojczyznę i za Nią cierpiało. A ta nowa jasność zgrzytem mię przejęła.... Staszek podniósł nademną przeklinającym ruchem ramiona.
„Ona tę ohydę jasnością nazywa! Potępiona, potępiona!“
I nie było dla mnie ratunku, nie było litości. Przeklinali mię bracia, mnie wygnankę taką jak oni.
Wołałam matki, ale nie przyszła i ona mię przeklina!
Wtedy zaczęłam wyć z bólu, rozpaczy, co mi jak hyena wyżerała serce.
Przeraźliwy sen. Tragiczny sen.
Na drugi dzień byłam chora, miałam gorączkę, Julka nie puściła mię z domu. Ale nie leżałam. Tłukłam się po pokoju, jak zwierzę w klatce, chciałam samą siebie gryźć, by fizycznym bólem zagłuszyć cierpienia duszy. Julka mię łagodziła, przemawiała do mnie serdecznie, ale to nie pomogło. O tem, co bolało mię w istocie, milczałyśmy obie.
Po obiedzie, którego nie jadłam, zastukano do drzwi. Weszła Chołmaczowowa mówiąc, że przyszedł Andrzej.
Zadrżałam, musiałam zmienić się na twarzy, bo poczciwa ta kobieta zaczęła się mną troszczyć i radziła wezwać doktora. Nareszcie wyszła, Julka za nią. Słyszałam głos Andrzeja. I on o doktorze mówił. Słuchałam z natężeniem troskliwych jego słów, chłonęłam w siebie głos niski a smętny, jakby zgnieciony teraz. Niewiem jak to długo trwało, tylko uniesiona byłam w zaświaty. Archangielsk, wygnanie, cała przykra jawa zapadła się gdzieś bez śladu. Brodziłam w pysznym gaju róż, obficie zroszonym rosą słoneczną. Słuchałam jak krzewy szepcą, tym niskim, smętnym jakby zgniecionym głosem Taki płynął spokój, taka upoista cisza i — ten głos.
Aż nagle, dźwięk ostróg w przedpokoju, głos żałosny, ale już inny, już zbyt wyraźny.
„To ja będę czekał. Jakby, Boże broń, gorzej“....
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/36
Ta strona została przepisana.