Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Dobrze, zawiadomię — odrzekła Julka.
Żegnają się, szczęk drzwi. Wyszedł. Z piorunową szybkością i mocą powrócił znów do myśli mych Archangielsk, Nerczyńsk, wygnanie, przeklinający brat i.... oficer żandarmerji.
Spazmatycznie trzęsłam się, szarpałam jak w ataku wścieklizny. Julka weszła i bez słowa położyła swą dłoń na mej głowie.
Nie mówiłyśmy do siebie nic.
25 Lutego.
Miałam dziś listy od mamy i Jontka. Nie domyślasz się mamo, co się ze mną dzieje. Nie trzeba żebyś wiedziała. Ja jestem zbrodniarką.
Andrzej przyniósł listy. Nie było nikogo prócz mnie. Oddał mi paczkę i spytał o me zdrowie. Długo patrzał na moje podkrążone oczy, na bladość moją i wahał się. Chciał coś mówić ale się wahał.
Ja zresztą prędko skończyłam tę chwilę żegnając się. Ucałował moją rękę w milczeniu. Żar, żar jego ust. Spuściłam głowę i stałam jak po wymierzonym policzku, bo mi ten pocałunek odjął władzę nad sobą. I przeraził i wstrząsnął i krew napędził do serca. On stał także. Nie wiem gdzie nasze oczy błądziły, ale musiały się spotkać w jakiejś przestrzeni i zatonąć w sobie. Odczuwałam wulkan jego źrenic, choć nie plastycznie. Znikł jego mundur, znikło jego stanowisko, pozostał tylko on sam, jego oczy i dusza dziwnie jasna, dziwnie promienna, która mię brała w siebie żywiołową mocą.
Ja pierwsza się ocknęłam. Znowu Nerczyńsk! Odeszłam.
Widziałam go jak szedł przez ulicę. Głowę miał zwieszoną, chód ciężki.
28 Lutego.
Człowiek to bardzo słabe i ułomne stworzenie. Nie jest w możności zatrzymania fali swych uczuć, gdy ta rośnie, nie zdoła skierować umysłu na inny brzeg, gdy ten pędzi wprost na skały.
Nędzny taki byt — bezwolny.
Ja byłam silną, miałam hart. Gdzie się podział?...
Znikł, znikł. Tylko uczucia rosną i już są przeogromne, mocarze.
Byłam w kościele. W bocznej nawie klęczałam. Msza się skończyła i cisza wionęła taka przeuroczysta. Pogaszono światła.