Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Trwam w niej, trwam. Tak dobrze.
Usłyszałam czyjeś kroki. Ktoś idzie przez środkową nawę, cicho jakby się skradał. Nie otwieram oczu.
Może zakrystjan zamyka kościół?.... Niech zamknie. Tak mi tu dobrze. Nie spojrzy, nie zobaczy mię i odejdzie. Kroki ucichły. Ktoś stanął na wprost ołtarza.
Boże! gdybyż mię nie dojrzał! Powiem, że chcę się jeszcze modlić.
Słyszę westchnienie. Co to?! Westchnienie ciężkie skołatanej piersi. Westchnienie zrodzone z bólu, westchnienie tragiczne.
Co to?.... Jakieś znajome jest mi to westchnienie?!
Otworzyłam oczy.
Chryste! To Andrzej stoi!
Mocno zacisnęłam powieki, ale jakaś potęga wewnętrzna rozwarła je znowu.
Andrzej! Andrzej! Przy barjerze od prezbiterjum. On! On! Stoi pochylony z głową schowaną w dłoniach. I to westchnienie! Jego westchnienie. Takie ciężkie!
Zlituj się, Boże wszechmocny!
Huragan zawiał, zmącił pogodę! Rozprysły się łątki. Tęcza zczerniała, rozpadła się i jęła kapać na ciszę moją wielkiemi krwawemi łzami. Całą swą barwę w te łzy skupiła.
Fala z błękitnej siną się stała, potworną i bryzgać zaczęła brudną pianą i pluć i ryczyć zajadle. Gromy się jakieś odezwały w mem sercu. Ból przyczajony runął na nowo i darł mi żyły, i kąpał się we krwi, co jak wartki strumień buchnęła we mnie.
Nadzieja, spokój, błogość tylko co odczuwana, stała się utopią, śmiesznością.
Rozpacz powróciła straszna, ironiczna.
Zlituj się, Boże wszechmocny!
Patrzę, patrzę, jak oczarowana.
On pochylony, bez ruchu.
Czy modli się?...
Prawosławny!
Nowy kolec w serce, zatruty kolec.
Nie pytam siebie czego tu przyszedł?....
To konieczne, to naturalne!
Musiał przyjść, musiał zmącić tę pogodę słoneczną.