Napróżno! Walka nad siły. Sama podołać nie mogła — a ten, dla którego walczyła, nie dopomógł nigdy.
Przeciwnie, przeszkadzał stale.
Zdawał się nie widzieć jej starań serdecznych.
Przeszkadzał, bruździł, rwał to co nawiązała, gasił co zapalała, oziębiał co chciała ogrzewać.
Tytaniczne siły za słabe byłyby na taką walkę, musiała ulec.
Ta walka skończyłaby się u niej razem z życiem, może nawet zwyciężyłaby samą siebie, lecz brakło jej pomocy, a choćby nawet pewności — że i on pragnie tego, do czego ona dąży.
Miała inną pewność; on o tem nie myślał. Był na wszystko, co się tyczyło ich szczęścia, obojętnym. Szydził z najdroższych jej uczuć.
Wówczas opadły jej ręce.
I wtedy otoczyła ją czarna, ciężka chmura smutku, wzięła na swe barki obowiązek i wpatrzona w dzieci wytrwale szła naprzód.
Ale w sercu, jakkolwiek umieściła w niem dzieci, było pusto.
W duszy, chociaż oddała ją dzieciom, było pusto.
Głusza opadła ją zewsząd i ciężyła jej.
Z początku nie rozumiała się. Lecz bezmiar smutku i nagle obudzonej tęsknoty uświadomił ją, wskazywał istotną przyczynę pustki, która, mimo uczuć dla dzieci i gmachu obowiązków ogarniała ją co raz potężniej.
Drzemały w jej sercu, niespożytkowane siły duchowe, pragnienie szczęścia budziło się gwałtownie. I rozpacz zaczęła ją toczyć jak robak, gdyż wiedziała, że wszystko to już dla niej zamknięte.
Świat ją pociągał, nęciło inne życie — a musiała znosić własne.
Kobieta otworzyła oczy i zwolna wzniosła je na portret. Oświecały go ukośne promienie słoneczne, w oczach kobiety błysnął również jasny płomyk, na twarzy wystąpiły słabe rumieńce, odetchnęła głęboko.
Cóż się stało?...
Oto w czarnej chmurze, zaświecił złoty gorący ognik i uwieńczył ją, tchnął na nią nieznanym czarem.
Odżyła!
A chwila ta, przytłoczona ilością lat, musiała być znamienną reakcją w jej życiu, gdyż jeszcze teraz twarz kobiety odmłodniała.
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/58
Ta strona została przepisana.