Wspomnienie, niby złoty motyl, rozsiało dokoła niej tysiące pyłków drogocennych. Twarz, kobiety promieniała.
Trzymając oczy utkwione we własnej fotografji, dotykała ręką korali, uśmiechnięty rozjaśniony wzrok znów podniosła na portret.
Ile lat! ile lat!
Kiedy pierwszy raz poznała tego, którego rysy widzi na portrecie, była wówczas bardzo młodą. Fotografja jej na biurku pochodzi z owych czasów, nawet z pamiętnej chwili pierwszego spotkania: miała na sobie tę samą popielatą suknię, i korale. Dziś jedynie na portretach przypominają przeszłość.
Tylko dusza jej pozostała niezmienioną, uczucie nie zestarzało się. Czy u niego tak samo?
Od owej chwili szczęśliwej, gdy pierwszy raz podali sobie ręce, przepłynęła fala czasu.
Ile walki, ile męki!
Ale dziś mogła spoglądać w swą przeszłość z podniesionem czołem, wybrnęła z trudnych warunków bez skazy.
Przechodziła ciężkie rozterki duchowe, zwalczała silnie pokusy i wyszła zwycięsko. Dla siebie nic nie żądając, była jednak szczęśliwą, kochała i miała wzajemność. Jej szczęście świeciło dla niej jak lampa zbawienia, nie mogła jej dosięgnąć, jedynie zdaleka brać z niej ciepło do swej duszy.
Chciała się bronić, przeczuwając, że ta miłość będzie jej niedolą, lecz jednocześnie, gwiazdą na jej ponurem niebie bytu.
Więc walczyła z miłością.... i kochała coraz potężniej.
Broniąc się rozpacznie... tą samą siłą brnęła w zaczarowane koło.
Nie pomogły obowiązki przywoływane na pomoc, ani groza ciasnych warunków w jakich wzrosła jej miłość.
Z przerażeniem spostrzegła, że jest na stromej pochyłości, jeden krok nie baczny — a runie w przepaść. Cofać się nie miała sił. I tłumiąc w sobie uczucia, zaciskając zęby, nakazując milczenie namiętnościom — pozostała na krawędzi przepastnej. Siła zbyt potężna rwała w niej wszystko!
W sercu, w duszy, w mózgu, we krwi, krzyczało jej: kocham! kocham!
Usta milczały, to zależało od niej i to postanowiła uratować.
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/59
Ta strona została przepisana.