— Co to — co?... — zawołała przerażona, patrząc w okno — jakiś turkot?...
— Tak babuńciu, to pewno posłaniec z poczty przyjechał.
— Dowiedz się malutka, może są jakie listy, gazety?....
Dziewczynka zerwała się z klęczek — i resztę kwiatów wysypując na biurko z pustym koszykiem pochyliła się do babki.
— A babunci naprawdę nic nie jest?... — spytała troskliwie.
— Nie, dziecko. Idź, idź!
Dziewczynka skoczyła do drzwi.
Po jej odejściu kobieta oparła się ciężko o poręcz fotela, ręka przeciągnęła po czole.
— Straszno mi, czego ja się boję?...
Spojrzała na portret.
On mówi! On mówi do mnie... porusza ustami... Boże wielki!
Z zapartym oddechem wpiła oczy w jego rysy w obsłonie krwawej łuny zachodu.
Patrzyli na siebie.
W jego źrenicach drgało życie wzbudzone czerwienią blasków, usta zdawały się poruszać. Cicha mowa szła z tej typowej twarzy do tej drugiej wpatrzonej w nią uparcie.
Halucynacja trwała.
— Co mówisz?... niech usłyszę.... co mówisz?... — szeptały usta kobiety.
Była jak zahypnotyzowaną, oczyma wrośniętą w drogie rysy.
Już nie przerażona, lecz z dreszczem szczęścia, z uśmiechem na ustach.
Czyżby go rozumiała?...
Jeszcze dług a chwila głębokiego natężenia myśli, wzroku, i z ust kobiety wionął cichy szept, jakby w obawie, że głos duszy nie zostanie usłyszanym.
— Czy już czas?... czy się złączymy?....
Powieki na portrecie opadły ruchem potakującym, na ustach błysnął blady uśmiech. Kobieta widziała to tamując oddech w piersi, ogarniał ją nieokreślony lęk i tajemna rozkosz.
— Nareszcie! Po tylu latach przemówili do siebie.
Więc on nie zapomniał! — ale co znaczy jego żądanie? On chce połączenia?
A czyż to nie szczęście wyśnione przez lata?
Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/66
Ta strona została przepisana.