sty wystąpił na czole. Załamane ręce podniosła w górę, wzrok pełen grozy utkwiła w portrecie, z ust wionęło.
— Przeczułam... odeszłeś... jesteś tam... a ja tu sama.
Wpatrzyła się w poważne jego rysy z natężeniem, aż całą postacią pochyliła się naprzód. Oczyma szukając jakiegoś znaku, wytężając słuch, by usłyszeć wezwanie.
Ale twarz na portrecie była już tylko portretem.
Wizja nie powróciła.
Kobieta czekała długą chwilę, twarz jej stopniowo traciła wyraz przerażenia, lęk ustępował.
Bił od niej cichy spokój. Płynęła z rysów łagodność.
Oczy kobiety błysnęły ostatnim promykiem zachodu, raz jeszcze szepnęła cichutko.
— Wzywałeś mię,.. zrozumiałam... przyszedłeś po mnie?... czy dla nas tam... odrodzenie?... — Pot wystąpił obfitszy, splecione ręce opadły na suknię. Ciężko wsparła się na fotelu. Westchnęła patrząc na portret. Blade usta jej zaszeptały cichutko, spłynęło z nich imię Bogarodzicy.
Serce bić przestało — — — — —
Ostatni krwawy promyk zachodu drgający na chmurach — wpełznął do mrocznego pokoju, musnął marmurową twarz śpiącej, zajaśniał na poważnych rysach mężczyzny z portretu i rozświetlił je.
Pod ognistym, ostatnim płomieniem korale na czarnej sukni zakrwawiły się gorejącem pasemkiem. Zadrgały jak czerwony obłoczek na czarnej chmurze. Trysnęły purpurą niby krwawe łzy. — — — —
Promyk zachodu wysunął się z pokoju. Unosił na swym szkarłacie dwa duchy ciche i szczęśliwe.
Skołatane życiem, teraz spokojne.
Niósł je w przestwór jasny, do krainy wymarzonej za życia.
Do nowej wiosny, do odrodzenia.
A kwiaty zdobiące ziemię, drzew a pokryte wonnemi puchami, mroczne obłoki na niebie i powiewy wieczorne, pełne upajających zapachów, szemrały radośnie:
Połączeni, połączeni na wieki!