Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Co on odczuwa?...
Może piękność natury, może własny dobrobyt życia, może nudę czy apatję?...
Co porywa go?....
Czy wir życia?... czy zgiełk przy stole Kasyna i suche wołanie krupierów?....
Za czem tęskni?...
Ha! może za krajem?...
Genjusz z zielonego buduaru nie wyfrunie do niego, Anielice nie użyczą mu swej szaty.
Minął rok. Wielka przestrzeń czasu, otchłań zapomnienia!
Dla Ireny to czas nie zadługi, nie wygnał go z jej pamięci, ona nie odepchnie Anielic, nie zdejmuje iluzji. Genjusz ideału otaczać ją będzie aż do zmroku jej istnienia, aż do zaniku.
Łzy Ireny zdawały się zastygać w swym bólu.
Zamyślona smutnie, jasnowidząco, popadła w szarą zaćmę tęsknot.
A śnieg sypał w okna, wiejka nie przestała szaleć. Strop nieba nieznacznie zbladł.
Wstawał świt.
Boże Narodzenie — pierwszy dzień święta.
Nisko na konsolce dopalała się świeca, rzucając na zielone ściany buduaru, na obnażoną pierś Ireny, na zwoje gazy — czerwono złote refleksy.