Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/86

Ta strona została przepisana.

o rękę. My z sobą musimy mówić inaczej. W każdym razie na odpowiedź pani czekam — za długo.
Spuściła głowę. Milcząc zaczęła gładzić białą, delikatną ręką fałdy sukni. Na palcu jej błyszczał brylant oprawny w złoto.
Milczenie trwało. Po twarzy jej przelatywały fale bladości, i gorące płomienie. Oczyma mrugała, usta jej drżały. Pierś opięta stanikiem podnosiła się szybkim tempem.
On oka z niej nie spuszczał. Powoli wziął jej rękę i bez słowa, z pewnością siebie, ściągnął migocący brylant z jej palca i wsunął na swój mały palec. W zamian na jej białej ręce, błysnął pyszny rubin oprawny w brylanty, i krwawił się, jak krwi kropla. Ona nie broniła się, więc pochylony, przycisnął do rozpalonych warg jej miękką, ciepłą dłoń. Wówczas powstała jakby siłą uniesiona, i w milczeniu, z ogniem w oczach, podała mu drugą rękę. Stali patrząc na siebie; z namiętnych ust jego wionął szept.
— Moja?...
— Tak! Wziąłeś mię.
Objął ramieniem jej postać i wyciągając rękę, wskazał szerokie równiny za oknem, w czerwieni gasnących zórz.
— A teraz w przestworza! — zawołał gorąco.
Spojrzeli na siebie poważnie i połączył ich długi, serdeczny uścisk.