Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/89

Ta strona została przepisana.

W salonie księżnej Idy raut rozpoczęty.
Wśród cieplarnianych kwiatów przechodzą strojne pary, grupy palni kryją rozmarzonych.
Eros szepce tu ckliwe słowa, powiew jego skrzydeł roznosi echa. Zabawa kipi. Mężczyźni i kobiety chciwemi dłońmi czerpią z urny bogactwa i wesela, migotliwe cacka. Nurzają się w szerokiem źródle zapomnienia. Drogocenna klatka pałacu otacza ich miękko lecz stanowczo, chroniąc od zewnętrznych burz. Przewodników światła mają mnóstwo, elektryczność jest na zawołanie. Kwiaty, wykwintne potrawy na srebrze, wszechświatowe wina. I muzyka upoista, gdy się słuchać chce i amfory pełne uroczych nektarów zabawy.
Złota, ciepła, wygodna klatka.

Księżna Ida w otoczeniu przyjaciół żaliła się wdzięcznie, z grymasikiem na ustach, i po francusku.
— Jesteśmy pogrążeni w zupełnej ciasnocie warunków, taka bezmierna nuda, to źle działa na duszę, mnie już ogarnia spleen.
— Odwagi księżno, odwagi, — pocieszał hrabia Artur. Ten martwy sezon już się kończy.
— Ach tak się nieznośnie wlecze! Co hrabia myśli robić z jesienią?....
— No, przedewszystkiem wyścigi; zapowiadają się dobrze, ogromny będzie zjazd.
— I pyszne okazy koni — dodał jakiś hrabicz.
— A trenerzy?.... można powiedzieć europejskie siły.
— Trochę za mały nasz hipodrom — ozwał się z lekceważeniem baron Lulu. Mała satysfakcja, wolę totalizatora.
— O! pyszna gra. Pan zepewne jedzie potem za granicę?....
— Do Wiednia, hrabino — odpowiada Lulu, pożerając oczyma z pod szkieł, okrągłą figurę hrabiny Wiki, w mocno przewiewnej sukni.