Położył się na kanapie, i wyciągnięty wygodnie, mówił powoli.
— Chyba tak. Pałac skończony, możemy jechać, a tam się jakoś inaczej żyje, miękko i zarazem podniecająco. Wiesz?... tęsknię już do francuskich sałat i Lacrima Christi.
— A do rulety?...
— O także! muszę dużo wygrać, trochę jesteśmy spłókani. Ten pałac bajeczny — ale drogi.
— To trudno, mon cher, noblesse oblige, my nie możemy mieć innego pałacu.
— Muszę wygrać, — powtórzył sennie Krezus.
Przymknął oczy, i widział już czarny stół w kasynie, poznaczony figurami krupierów. Złoto błyszczało gromadnie.
— Muszę wygrać!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Południowe, złote słońce Rzymu rozjaśniało olbrzymie mury Colosseum. Wpełzając w szczerby i oczodoły okien, świeciło na kamieniach, ogrzewało gruzy. Październikowe słońce, już łagodniejsze, lecz zawsze jaskrawe. Miljonowy raz rozbłysło na jasnych kostjumach pań i panów, którzy weszli na dawną arenę podziwiając jej starożytność.
Panie brały piasek w rękę, i odłamki kamieni. Mężczyźni dotykali murów.
Wszyscy byli rozciekawieni, weseli.
Księżna Ida oglądała gmach z zajęciem.
— Czy ta arena większa? czy Madrycka?
Hrabia Artur badawczo badał ruiny.
— Trudno osądzić, tu pustka, a tam urządzenia, ławki i publika.
— Ach te walki! nie wychodzą mi z myśil — rzekła jedna z pań.
Przewodnik wskazywał lożę Cezara, powtarzając słowa nieskończonej śpiewki swego fachu.
Baron Lulu, Wika i Krezus chcieli koniecznie usiąść na ruinach dawnej loży, ale im odradzono, powalają się ubrania.
— Tu siedziała Poppea i Neron — mówiła jakaś księżniczka, — a tu może Winicjusz i Petroniusz.