Strona:Helena Rzepecka - Kim był Karol Marcinkowski.pdf/114

Ta strona została przepisana.

złe lecząc od korzenia. Emilii Sczanieckiej rozpalone żelazo na głowę bez wahania przyłożył.
Rad lekarskich udzielał nawet zdaleka, listownie. Radzono go się wtedy, kiedy był na tułactwie. Wtedy w liście zwykle kilka podawał sposobów, które choremu przynieść mogły ulgę lub chorobę usunąć. Od tych chorych listem wymagał nieraz odwagi, gdy im osobiście ducha dodawać nie mógł.
Zalecając dość bolesny sposób usunięcia złego, tak pisał:
»…Poznasz Pani, że na to trzeba odwagi. Anibym śmiał proponować tego, gdybym nie wiedział, że Polkom odwaga wrodzoną zaletą«…
Dokoła niego stał zawsze zastęp młodych lekarzy, niby to rzekomo jemu do pomocy, ale właściwie po to, żeby początkujący ci lekarze mogli przy Marcinkowskim się dokształcać i zaprawiać do przyszłej pracy praktycznej.
Ujrzawszy przed sobą chorego, Marcinkowski był już tylko lekarzem. Nie patrzał, czy stoi lub leży przed nim swój, czy obcy, katoli, czy ewangelik lub żyd, widział przed sobą tylko cierpiącego człowieka — zarówno dobrze radził każdemu i starannie pielęgnował każdego. Zaświadcza to też Niemiec, hr. Armin, kiedy ministrowi odpowiada:
»…Doktór Marcinkowski był moim domowym lekarzem i poznałem go jako takiego, który jest w stanie iść w ogień, byle bliźniemu dopomódz; darmo pędzi dwadzieścia mil konno, aby wyleczyć biednego robotnika. Ale przytem jest najzapaleńszym w świecie Polakiem, i z tem się tai, że nam życzy, abyśmy sobie wszyscy poszli do dy…!«
Więc i przez to wzorowe pełnienie obowiązku zawodowego Marcinkowski jest dla nas przykładem niezrównanym. Kiedy już z trudem wchodził na ciemne poddasza lub wychodził ze sklepów wilgotnych, wtedy podprowadzać go musiano — a jednak pracował. Na strome szczyty wnosić się kazał, a cierpiącym ulgę niósł do ostatka.