Strona:Helena Rzepecka - Kim był Karol Marcinkowski.pdf/34

Ta strona została przepisana.

koron, które mu teraz dopiero z legatu Grabskiego wypłacono. Lekarz zakładowy, choć cudzoziemiec, staje się Marcinkowskiego przyjacielem, i tak we dwóch, zgodnie i gorliwie, niosą ulgę cierpieniom ubogich mieszkańców.
Niestety wybucha zaraza: dur czyli tyfus wiele ofiar zabiera, z pośród ubogich zwłaszcza. Umiera też z niego ów przyjaciel, dr. Schneider, a stratę jego Marcinkowski opłakuje rzewnie, jak dziecko.
Po śmierci kolegi Marcinkowski zajmuje jego miejsce kierownika zakładu, ale wnet sam ulega zarazie.
Roku 1829 zapada na tyfus, którym się u chorego zaraził. Poznań, a zwłaszcza nasza ludność uboga, zalega wtedy kościoły, modląc się o wyzdrowienie swego szlachetnego opiekuna, a kiedy »doktorek Marcinek«, jak go pieszczotliwie nazywano, szczęśliwie wyzdrowiał, odprawiano nabożeństwa dziękczynne, tak jak dzisiaj modlą się za władzców lub ludzi wielce zasłużonych. Zasługi bo Marcinkowski już miał, i to niepospolite, skoro posiadł już był skarb nieoceniony, bo ogólną miłość i wdzięczność współmieszkańców i ziomków. Jeden z nich, nieznanego nazwiska, w »Gazecie W. Księstwa Poznańskiego« umieścił wierszowany utwór, w którym radość własną i ogółu wyraża.
Oto tytuł tych zwrotek:

Wiersz na wyjście z ciężkiej choroby W. Karola Marcinkowskiego, doktora medycyny, przyjaciela ludzkości.
(Nadesłane.)

Rymotwórca czy rymotwórczyni sposobem ówczesnym zaczyna od obrazów z dziedziny przyrody:

Jak kiedy w gniewu srogiego zapędzie
rolnik podetnie płonkę okazałą,
nikt pewno drzewa żałować nie będzie,
co cierpki tylko owoc wydawało.

Tak gdy samolub albo hypokryta[1],
rażon niemocą, w łożu jęczy biedny,

  1. Obłudnik.