Ksiądz Baudouin w Warszawie od graczy nawet zbierał pieniądze i — policzki, zanim Szpital Dzieciątka Jezus w Warszawie wystawił. Zakład ten trwa do dzisiaj.
Karol Marcinkowski, nie święty, ani kapłan, ani zakonnik, staje się poborcą dobrowolnego podatku narodowego na rzecz nieistniejącego już naszego ministerstwa oświaty, tak zwanej Komisyi Edukacyjnej. On daje hasło samopomocy oświatowej. Mówi sobie:
»Będę żebrał pieniędzy na wykształcenie ubogiej młodzieży.«
I staje się tym wielkim porozbiorowym jałmużnikiem naszej dzielnicy. Jedną ręką pieniądze zbiera, drugą rozdaje, hojnie z własnego mienia dodając.
Szafarstwo to zaszczytne pełnić będzie nieustannie, do śmierci samej.
Marcinkowski własną pracą lekarską zarabiał bardzo wiele, ale wszystko drugim rozdawał. To też za lat kilka, gdy już wobec blizkiego kresu ziemskiej wędrówki spisywać będzie ostatnią swą wolę, Marcinkowski pomyśli też o tem, co ziomkowie będą sądzili o jego stanie majątkowym. Pisze, że ludzi niepokoić nawet będzie pytanie:
Co on robił z dochodami, które magistratowi poznańskiemu w ostatnich zwłaszcza latach wykazywał?
W odpowiedzi na to tym ciekawym każe wyobrazić sobie człowieka rozrzutnego, który skoro tylko ujrzy jaką rzecz, co pasyi (namiętności) jego dogodzi, nie pyta, czy rozsądnie rzecz tę kupić, ale dogadzając swej chęci, wyrzuca pieniądze.
»…Otóż taką samą chuć wlał Pan Bóg w mą duszę. Kiedym widział, że wydatkiem pieniędzy na pożyteczne cele mogłem dogodzić tej żarliwości mej duszy, z jakąż przyjemnością wydawałem, cieszą się zawsze, że to moja prawdziwa własność, mój, że tak powiem, utwór, którym dysponuję (rozporządzam)«.
Oto cała tajemnica dobroczynności Marcinkowskiego.
Klucz do rozwiązania zagadki, dlaczego właśnie on, a nie kto inny, spełnił dzieło, którego przecież dokonać
Strona:Helena Rzepecka - Kim był Karol Marcinkowski.pdf/77
Ta strona została przepisana.