Nauki! Wiedzy! Światła! woła ludzkość, a gdy te w jakiejkolwiek postaci zjawiają się, tłum spragniony rzuca się ku nim, jak dziecię w ramiona matki, ciągnąc z nich soki żywotne.
I podobnie jak niemowlę w kołysce chwyta pojedyńcze obrazy lub głosy i on chwyta pojedyńcze idee, wyrabiając z nich w sobie jakieś pojęcia, jakiś całokształt.
Ale tak trudno, tak bardzo tru dno obrać mu stały kierunek myśli, bo tyle widzi obrazów, tyle słyszy głosów, a wszystkie wołają go drogiem imieniem — “człowieka”.
W niewyraźnych jeszcze snach niemowlęcych — widział już zarys człowieka, a teraz, ten w bladym cieniu marzony rys — przybiera wyraźną postać, — tylko światła! dajcie jeszcze światła, a ujrzycie — skończonego człowieka!
Światła? — Jeszcze więcej światła? — Przecież cztery słońca nam świecą!... Czyż to jeszcze mało?
Mamy światło religii, które od zarania ludzkości obejmowało jej ducha i wiodło ku piękna wyżynom!
Mamy światło nauki, którem uczeni objęli ziemię człowieka i niebo-
Mamy światło polityki, które wstrząsa niby prąd elektryczny ludzkością!
Mamy światło sztuki, które natchnieniem cuda tworzy na ziemi odradzając ducha!
Więc jakiegoż jeszcze światła człowiek potrzebuje aby... poznać samego siebie i zbliżyć się do doskonałości.
Niegdyś, ale to już dawno — bardzo dawno temu, te cztery słońca, które nam dziś każde osobno świeci, stanowiły jedno bardzo wielkie słońce... I wówczas inaczej było na świecie! W
Strona:Helena Staś - Czego my chcemy.djvu/1
Ta strona została uwierzytelniona.
Czego my chcemy.