musiałby zrezygnować z wszystkiego, co stwarza przynajmniej pozory sensowności jego usiłowań. Przez sentyment dla „Otłarzy“ chciałbym jednak zrezygnować z rozkładania ich jedności na elementy literacko powtarzalne. Wiadomo, że taki zabieg musi się udać i wszystko sprowadza się do tego, czy by się przy tym wykazało większą lub mniejszą zręczność. Załóżmy, że przy pewnym doświadczeniu zręczność jest łatwo osiągalna.
W „Ołtarzach“ najbardziej fascynująca jest ich jedność i w tej jedności pełnia. Nie zdziwiłbym się, gdyby po napisaniu „Ołtarzy“ dręczyło Kowalską straszne dla pisarza uczucie, że powiedziała wszystko, co chciała powiedzieć. W każdym razie fakt, że pozostałe utwory tomiku Kowalskiej wydają się błahe, rozumie się samo przez się. Osiągnięcie w jakimś utworze pełni nie może być dla twórcy bezkarne. Takie utwory jak „Ołtarze“ nie mogą powstawać z dnia na dzień ani nawet z roku na rok. Bardzo często w ogóle powstają raz jeden w ciągu wielu lat twórczości. O nich można marzyć latami jak o szczęściu, o którym wiadomo, że przyniesie spełnienie i zatratę.
Pełnia „Ołtarzy“ jest dla Kowalskiej groźna. Chwalę ten utwór i boję się swoich pochwał. Na szczęście wiem, że nie wiem nic okrutniejszego od tego, o czym wie Kowalska. „Ołtarze“ to literacka suma wiedzy okrutnej o życiu i człowieku.
Ileż w tym opowiadaniu planów, kształtów, barw i odcieni okrucieństwa tego, co człowiek doświadcza, wie i czuje. Jak wszystko w tym opowiadaniu jest przeniknięte okrucieństwem. Okrucieństwo biologiczne i okrucieństwo społeczne. Okrucieństwo sprawiedliwości i okrucieństwo krzywdy. Okrucieństwo wiedzy i inteligencji i okrucieństwo ciemnoty i debilstwa. Okrucieństwo dobra i zła, miłości i nienawiści, piękna
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/137
Ta strona została przepisana.