Wbrew takim czy innym pozorom Kowalska nie jest moralistką, powiedziałbym nawet, że jest to pisarka w swoisty sposób barbarzyńska. Sfera wartości jest u niej tylko dodatkiem do fenomenów istnienia. Dziadek ślepego Prota nie jest u Kowalskiej wyjątkiem: „— Nigdym nie myślał, co dobre, a co złe — chrypiał dziadek. — Ot, popadał człowiek w biedę. Szedł do więzienia, do szpitala, szedł na wojnę. Głodował. Marzł. Bał się. Działo się coś z człowiekiem i tylko mógł się dziwić, że to akurat jemu się to wszystko niechciane przydarza. Oj, świecie, świecie!“ (str. 20).
Dopóki istnieje jakakolwiek możliwość spełnienia fizycznych, fizjologicznych i psychicznych funkcji, istnieje żywy człowiek, i to jest wszystko. Nie jest przypadkiem, że Kowalska powierzyła narrację (a przynajmniej jej główny trzon) młodocianemu debilowi i kalece. W najważniejszych rzeczach istnienia on wie tyle samo co wszyscy. I on ma pełne prawo powiedzieć: „Ale z latami wcale nie wie człowiek więcej z tych prawdziwych, najważniejszych spraw“ (str. 60). Właśnie w tym zakresie można postawić znak równości między inteligencją a debilstwem, młodością a starością, kalectwem a zdrowiem. Nie wierzymy, że ślepy debil potrafiłby formułować swoje konstatacje tak precyzyjnie, jak to się dzieje u Kowalskiej, nie wierzymy, że w ogóle potrafiłby je formułować w ludzkim języku, ale nie mamy wątpliwości, że musiałby to zrobić w ten właśnie sposób, gdyby mógł i potrafił powiedzieć o sobie to, co istotne i konieczne.
Wśród wszystkich znaków równości, jakie raz po raz sugeruje Kowalska w swoim opowiadaniu, najniezwyklejszy dotyczy jednak sfery wartości i to wartości etycznych. Mam na myśli to zrównanie między księdzem Błażejem a kierownikiem Grotem, z których każdy wciela w życie swój własny system wartości
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/139
Ta strona została przepisana.