my się bez większej wiary zresztą, że odżyjemy przecież, że będziemy prawdziwi, że będziemy pocieszeni, że opadnie z nas nasze świństwo, nasz grzech, nasz brud i nasza śmierć. „Gdyby można od tego wszystkiego odwrócić się, niech przepada, rozebrać się z tych wszystkich pozorów, z tych ustępstw, z tych porażeń, być razem, w zgodzie z Lucyną, z sobą, z nami, z pojęciem o Lucynie, o sobie, o nas, a wtedy, gdyby raz jeszcze drzwi otworzyły się i gdyby można przestąpić je nago. Cokolwiek by nas za tymi drzwiami czekało, nawet złe, byłoby dobre, bo razem“ (str. 162).
To wszystko kończy się jednak na „gdyby“, na złudzeniu pobożnym, a nieprawdziwym, na czekaniu pozornym, a przecież potrzebnym. Poprzez sztukę, a ściślej mówiąc poprzez literaturę (literatura jest w tym względzie jedyna i nie zastąpiona) możemy tę sprawę rozegrać dramatycznie i heroicznie, wzniośle i ostatecznie. I tak się dzieje u Romanowiczowej. Konflikt między marzeniem a rzeczywistością rozwiązuje pisarka według wzorów tragicznej literatury. W obozie możliwość rozwiązania była w ręku obydwu bohaterek. „Tego ziarenka nie mogli nam odebrać, byłyśmy śmiertelne, więc byłyśmy w ich mocy, byłyśmy śmiertelne, więc nie mieli nad nami władzy, miałyśmy wciąż ten klucz, znałyśmy tajemnicze wyjście z tej niewoli, jedyne, jakie istniało, ale za to definitywne, skuteczne, pod postacią odmowy“ (str. 44). Ten klucz pozostał po latach już tylko w ręku narratorki, a właściwie ona jedna była w stanie się nim posłużyć aktywnie, a ta druga zdolna była jedynie do bezsłownej i biernej aprobaty. Opowieść Romanowiczowej ma na celu nasze współprzeżywanie tego ostatecznego momentu, gdy klucz musiał być nieuchronnie użyty. Cel został osiągnięty, byliśmy przez
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/244
Ta strona została przepisana.