milczałem groźnie. Wyglądało na to, iż za chwilę zabiję go. I nie wiem, czy w końcu nie zabiłbym go, gdyby nie — samoloty!“ (str. 173-174). Jest to świat doskonałej, bo całkowitej dezintegracji. Jest to świat gombrowiczowski bez miejsca na gombrowiczowską dezaprobatę, na gombrowiczowskie przeciwstawienie.
W takim świecie nie można walczyć o integrację, można tylko wierzyć, że integracja nastąpi sama w nowym akcie stworzenia człowieka. W zamykającym książkę opowiadaniu „Morze“ Rudnicki deklaruje taką wiarę: „Czekałem posiadając bezwzględną pewność, że to nastąpi, że za chwilę morze się rozłamie i z fal wyjdzie Człowiek“. „Z przymkniętymi, lecz widzącymi oczami, czując wstrząs duszy, oczekiwałem teraz powtórnego Stworzenia Świata, które się we mnie przygotowywało. Czekałem na znak, by sam z kolei dać znak“ (str. 204).
Już w początkowych cyklach „Niebieskich kartek“, które od bez mała dziesięciu lat stały się główną formą wypowiedzi pisarskiej Rudnickiego, widoczna była ich treściowo-kompozycyjna zasada: przeplatanka błogosławieństw i klątw. Błogosławieństwami obdziela Rudnicki zawsze ten sam albo podobny krąg zjawisk i ludzi, klątwy trafiają w tych, których określa się zawsze inaczej, ale coraz to bardziej konkretnie i ściśle. Najpierw byli to ci, którzy są, przeciwstawieni tym, którzy byli, potem obcy, przeciwstawieni swoim („Prześwity“), jeszcze potem środowisko („Narzeczony Beaty“), a obecnie Młodzi („Obraz z kotem i psem“ [1962]). Rudnicki zawsze pisze za i przeciw, lubi swoim uczuciom nadawać kształt ostateczny miłości i nienawiści, tym razem