wypada literacko patrzeć na cudze życie, któremu nie byłoby się w stanie sprostać.
„Parafianie“ (1960) usprawiedliwiają czysto literacki stosunek, ponieważ nie jest to dokument w nagim kształcie. Widzę to tym wyraźniej dlatego, że znam ów stary autobiograficzny tekst Worcella. „Parafianie“ są swobodną literacką parafrazą tamtego tekstu. Jest to coś w rodzaju powieści czy raczej powiązanej kompozycji pół-nowel pół-reportaży. Występuje w nich literacki narrator, nie występuje człowiek, dla którego nazwisko Henryk Worcell jest tylko literackim pseudonimem.
„Parafianie“ to książka, która straciła na walorach dokumentu i zyskała na walorach natury estetycznej. Stwierdzam fakt, nie zamierzając się ustosunkowywać do tej przemiany. Domyślam się, że złożyło się na nią sporo ważnych przyczyn. Po prostu jest tak, a nie inaczej, i trzeba powiedzieć, że jest znakomicie. „Parafianie“ to wyborna literatura, wyborna proza. Dla najbardziej wyrafinowanego smaku. I chyba przede wszystkim dla niego. Od dawna jestem przekonany, że autentyczna chłopskość czy szeroko rozumiana autentyczna ludowość jest najbliższa prawdziwemu intelektualizmowi i literackiemu rewelatorstwu. Przepaść oddziela jedynie wszystko, co pośrednie. W pośredniości wyraża się banalność myśli i banalność słów, kołtuństwo myślowe i kołtuństwo literackie. Człowiek prosty jest prawdziwy, człowiek wyrafinowany chce być prawdziwy. Prawdziwi intelektualiści komentują życie ludzi prawdziwie prostych. Największe rewelacje myślowe na temat człowieka dadzą się wyrazić w pojęciach i języku ludzi prostych. Sartre nie wymyślił nic takiego, czego by nie wypowiedział Faulkner językiem swoich ludowych bohaterów.
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/282
Ta strona została przepisana.