rek chciał jedynie panować nad namiętnością Krasuli do koniczyny i nawet to mu się nie udało, ponieważ nie był dość silny.
Narrator w „Parafianach“ zna swoją bezsilność jak przystało na prawdziwego filozofa godzi się z takim stanem rzeczy. Walczy wtedy, kiedy można i tylko tyle, ile można. Podejrzewam, że wytrwał swoje dwanaście lat w warunkach nie złagodzonych praw życia tylko dla wcale nie poetyckich uroków natury, która kryje możliwości azylu. Myślę, że jego refleksje w czasie grzybobrania wiele tłumaczą: „Jakże daleko stąd do wsi, wprost wierzyć się nie chce, że gdzieś tam w dolinie pionowo stoją domy, ludzie i fabryki. I pomyśleć, że gdzieś tam w miastach żyją istoty, które cały dzień muszą chodzić w wyprasowanych spodniach i którym nie wolno tarzać się po ziemi“ (str. 114). Tę swobodę kontempluje narrator nie w Zdarzycach, ale dopiero w młodziutkim lasku, do którego nikt nie zagląda.
„Parafianie“ Worcella to książka prosta, mądra i w sposób ujmujący piękna. Wypada, żeby została zauważona przynajmniej przez czytelników.