złego wyniknęło“, ale całym swoim późniejszym życiem starał się odkupić chwilę słabości i załamania. Była więc wina i było w granicach ludzkich możliwości zadośćuczynienie. Gdyby sprawę sprowadzić na grunt etyki katolickiej, Mochnacki mógłby mieć spokojne sumienie. To jeszcze nie wszystko. Zawieyski nie odmówił Mochnackiemu całkiem nowoczesnych argumentów intelektualnych, którymi taki na przykład Ballmayer w opowiadaniu Kazimierza Brandysa usprawiedliwiał daleko poważniejsze przewiny. Intelektualnie mógłby Mochnacki dojść do wniosku, że winy w ogóle nie było. „Już wtedy kształtowała się w nim myśl, że okoliczności są ważne, nie charakter, i zachowanie się człowieka zależy od inspiracji okoliczności. — Nie ma żadnych charakterów — oświadczył już wtedy Podczaszyńskiemu. — Jest tysiąc okoliczności i w każdej z nich można zachować się inaczej, w coraz to odmienny sposób. Jeżeli tak, to i memoriał karmelicki był wynikiem okoliczności, które nakazały postąpić tak, jak postąpił“ (str. 149). Na tym pierwszym najstarszym i tym drugim najnowszym sposobie nie wyczerpują się możliwości rozwiązania dramatu bohatera Zawieyskiego. Zawieyski eksponuje nawet sposób trzeci, który można nazwać za Kijowskim sposobem modernistycznym czy artystowskim. Mochnacki chce się usprawiedliwiać tym, że zdradził dla ratowania swego talentu muzyka czy pisarza.
Wszystkie te sposoby zawodzą, bo z nimi nie liczy się to, co całkiem umownie i prowizorycznie nazwałem opinią publiczną. Ona nie liczy się ani z zadośćuczynieniem, ani z wszelkimi możliwymi usprawiedliwieniami. Ona może przybrać postać niesprawiedliwego posądzenia czy jawnej bzdury, a przecież trudno się jej przeciwstawić, gdy u jej podstaw jest choćby źdźbło prawdy. „A rodak, Michał Hube... wydaje się,
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/289
Ta strona została przepisana.