Pisząc w swoim czasie o „Statku zezowatych“ (1959), wskazywałem na trudności narracyjne, które pokonywał Zieliński, zlikwidowawszy w świecie swojej wyobraźni dramatyzm zdarzeń i wszelką odmienność zjawisk w czasie i przestrzeni. U Zielińskiego panowała doskonała harmonia wszechwładnego absurdu, wypełniającego bez reszty i jednolicie przestrzeń i czas świata, który tworzyła wyobraźnia pisarza. Dzianie się w czasie i przestrzeni zastąpiły ciągi absurdalnych sytuacji, które Zieliński gromadził z podziwu godną pomysłowością. Już wtedy jednak nasuwało się pytanie, a może nawet obawa, że musi przecież istnieć jakaś granica pomysłowości twórcy absurdalnego świata. świat absurdalny Zielińskiego nie był światem nieskończonym. Pytanie polegało na tym, czy Zieliński zdradzi swój absurdalny świat, czy też znajdzie jakiś sposób, żeby sobie i nam zapewnić dłuższą w tym świecie zabawę.
Nie chcę być zrozumiany, że zgłaszam votum nieufności wobec wyobraźni pisarza. Zieliński dowiódł wystarczająco siły swej groteskowej wyobraźni. Nie ma on jednak racji, gdy pisze we własnym komentarzu do „Kosmatych nóg“ (1962): „Opowiadania groteskowe można porównać do porannej gimnastyki: kto chce, ten ćwiczy. Naturalnie głową.“ Ćwiczenie wyobraźni z własnej woli, zgoda. Ale nie wciąż w ten
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/292
Ta strona została przepisana.
DOSŁOWNOŚĆ