we wielkości w skali większej niż narodowa i wystarczy jedynie wydobyć je z tła przeciętności, żeby ostrze paradoksów namacalnie stępiało. Dla zamaskowania tej słabości Błoński bez przerwy generalizuje, topiąc wszystko w morzu przeciętności. O wszystkim u Błońskiego decyduje kryterium ilościowe. Nawet geniusz nic by u niego nie znaczył ponieważ zostałby „przyłatany“ do pięciu czy dziesięciu grafomanów, a pięć czy dziesięć to — wiadomo — więcej niż jeden. W ten sposób dałoby się uśmiercić nawet Szekspira. Na szczęście kryterium ilościowe — bardzo ważne w socjologii kultury — w estetyce jest zupełnie do niczego nieprzydatne i trudno się domyślić, dlaczego autor „Zmiany warty“ w nim szuka jedynego klucza do zjawisk literackich.
Nie przesadzam, jest to u Błońskiego klucz jedyny. Gdyby ktoś miał wątpliwości w wypadku eseju „Ciężar tradycji“, analiza twórczości pokolenia „Współczesności“ potwierdza absolutnie moją diagnozę. Błońskiemu nie przychodzi na myśl, żeby — nawet najbardziej wstępnie — zhierarchizować jakościowo wykaz bibliograficznych pozycji, żeby wyodrębnić jakoś więcej rokujące nazwiska młodych autorów, żeby odróżnić sprawę literacką od sprawy socjologicznej. Przecież wśród kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu młodych autorów jest nie więcej niż kilku takich, którzy mają szansę przynależeć już czy w przyszłości do literatury. Dla nich zaś trudno jest wynaleźć jakąś wspólną etykietę pokoleniową, bo co ma wspólnego Marek Hłasko z Markiem Nowakowskim, Grochowiak ze Stachurą, Kotowska z Paczowską. Rozumiem, że można się interesować psychosocjologią młodego pokolenia, ale od kiedy to, a właściwie jak długo będzie się traktować literaturę piękną za źródło poznania socjologicznego. To się już dziś robi zupełnie inaczej.
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/302
Ta strona została przepisana.