egzotyki, żadnego uciekania przed sobą. Spacery po bulwarach, lektury w Bibliotece Narodowej, rozmowy w bistrach, obserwacje w podnajętym pokoju, Georges Valois i E. M. Cioran to wszystko po to, żeby być ustawicznie z sobą, żeby na zimno śledzić swoje obrzydzenia i nienawiści, swoje lęki i swoje przygody myślowe. Gdy zagadnąłem Kijowskiego o „Sezon w Paryżu“ już po ukazaniu się książki, autor się żachnął i — zdaje się — powiedział, że książka jest zupełnie niepotrzebna. Bogać tam! To świetna książka. Chyba najlepsza ze wszystkich, jakie powstały na skutek zagranicznego wojażu autorów polskich w ostatnim czasie. Właśnie dlatego, że Kijowski, czytając francuskie teksty i obserwując paryskie życie, obcował intelektualnie z samym sobą. Gdyby było inaczej, jego książka byłaby — tak jak to zwykle bywa — sumą przypadkowych informacji i obserwacji. Nie lekceważę informacyjnych walorów „Sezonu w Paryżu“, ale nie ma przecież szczególnej konieczności, żeby po informacje, dotyczące francuskiej literatury i paryskiego życia, uciekać się akurat do Kijowskiego. Informacje francuskie są produktem ubocznym przeglądania się Kijowskiego w lustrze francuskiej kultury. Atrakcyjniej jest śledzić wraz z Kijowskim odbicie jego własnej twarzy. Jej wyraz przy lekturze Valoisa, Malraux, Sartre’a i Ciorana. Ta twarz reaguje żywo i wyraziście. Tak się nie reaguje na sprawy odległe i obojętne. Kijowski przeżywał w Paryżu swój własny intelektualny dramat, reżyserując go z pełną świadomością, odważnie i konsekwetnie. Temu spektaklowi warto się przyjrzeć.