aspekt książki Lisieckiej daleko mniej interesuje niż jej dokumentalność — rzekłbym — psychologiczno-literacka.
Właśnie szkice „W krainie czarów“ jako dokument młodości duchowej, jako dokument tego, jak w tej dziedzinie pisarstwa mogą wyglądać początki. Moi rówieśnicy i ja zaczynaliśmy przed laty i przy wszystkich różnicach zaczynaliśmy chyba podobnie. Mam na myśli nie treści, lecz gatunek kultury duchowej. Mniejsza o różnice systemu pojęć, mniejsza o różnice języka. Przygoda młodości może się realizować w formach bardzo różnych. Zawsze jednak przygodzie takiej towarzyszy przekonanie, że się po raz pierwszy odkrywa Amerykę, że się jest w posiadaniu klucza, który otwiera wszystkie drzwi. Później dopiero człowiek siwieje nad dorabianiem własnego klucza, który nawet przy największym powodzeniu nie jest już taki cudowny, jak ten pierwszy, którego nie trzeba było dorabiać, który się znalazło gotowym i tak niezawodnym. „W krainie czarów“ Lisieckiej czytałem nie bez wspomnianej emocji.
Przeurocza jest pewność autorki, że klucz jej nigdy nie zawiedzie. Nie ma dla niej problemów i spraw niejasnych, wątpliwych, nierozwiązywalnych. Wszystko da się określić przy pomocy ścisłych pojęć, jednoznacznych słów, wszystko da się sklasyfikować, wytłumaczyć, nawet przewidzieć. Gdybym miał żyć jeszcze całe sto lat, wiem doskonale, że nigdy nie umiałbym odpowiedzieć na pytanie, jaka ma być literatura. Lisiecka natomiast ma na to pytanie odpowiedź gotową i formułuje ją bez żadnych trudności przy lada okazji, jak mawiał mój przyjaciel, en passant. Tak chociażby: „Pisaliśmy, że czekamy na literaturę socjalistyczną, współtowarzyszącą istotnym sporom
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/315
Ta strona została przepisana.