jest prawdopodobnie o tym święcie przekonany, ponieważ styl prozy ma u niego niewiele wspólnego z językiem. Dla niego utwór prozatorski to przede wszystkim pomysł intelektualny, wyrażony w kompozycji i fabule. Stąd tak ważna dla Maciąga deklaracja: „Fabularność ma tę boską zaletę, że sprawdza każdą wizję. Uwierzę autorowi, jeśli to wszystko fabularną konstrukcją udowodni“ (str. 151). I dziwić się potem, że krytyk najlepiej się czuje z tekstami Dąbrowskiej i to Dąbrowskiej sprzed kilkudziesięciu lat. Przy tym będzie to Dąbrowska jako autorka „Nocy i dni“ nie „Ludzi stamtąd“. Upodobania literackie Maciąga są w gruncie rzeczy bardzo staroświeckie i nie dziwi na ogół fakt, że krytyk jest z zasady na bakier z prozą młodszych od Dąbrowskiej i Iwaszkiewicza. Oczywiście z wyjątkiem utworów krakowskich, ale ta solidarność krakowska jest czymś tak w swojej istocie sympatycznym, że nigdy nie zgłaszałbym w tym względzie żadnych pretensji. Gdy Maciąg pisze, że „Rzecz wyobraźni“ Kazimierza Wyki to książka jednolita i konsekwentna, gotów jestem uwierzyć, że on tę jednolitość i konsekwencję naprawdę dostrzegł. Czegoż to nie można dostrzec w literaturze, gdy się naprawdę chce.
Zasygnalizowałem tylko niektóre punkty mojej niezgody z Maciągiem. Potrafiłbym sprzeczać się z nim niemal na temat każdego pisarza i każdej książki. Z tym wszystkim Maciąg zawsze budzi szacunek dla swej solidności, a to liczy się dziś bardziej niż wszystko, czego by się chciało oczekiwać od ludzi, zajmujących się krytyką literacką.