statuje swoją „wielorakość psychiczną“, ale szuka w tych konstatacjach argumentów na rzecz sztuki. Aktorka nie bez patetycznego uniesienia odnosi się do swojej „wielorakości“, nie odmawiając sobie wcale praw do odrębności. Ta niekonsekwencja Brandysa jest zresztą nieunikniona. Powiedziawszy to, co powiedział bohater „Sobie i Państwu“, nie można mówić dalej. Po tym można już tylko bełkotać. On kończy zresztą bełkotem. Poetę niekonsekwencja ratuje przed tańcem wokół magicznej latarni, aktorka szuka wytchnienia od tekstu „Obiadów państwa Konopków“. Zacząłem wywód o nowej prozie Brandysa od pochwały wątpienia, a prześledziłem dosyć jednoznaczne konstatacje intelektualne bohaterów jego opowiadań. Otóż nie trzeba zapominać, że są to konstatacje jego bohaterów. Przywiązuję pewne znaczenie do faktu, że własny tekst filozoficzny Brandysa wygłasza taki właśnie, a nie inny bohater jak Ballmeyer. Sądzę także, że liczy się ta okoliczność, iż bohater „Sobie i Państwu“ nie byłby w stanie powtórzyć swego przemówienia. „Sobie i państwu“ to taki utwór, po którym należałoby złamać pióro. „Romantyczność“ jest opowiadaniem, w którym najbardziej rzuca się w oczy nieśmiałość i niepewność autora. Pierwsze wypowiedziane przez Brandysa „nie“ zostało ubrane we wszystkie możliwe cudzysłowy i zostało nazwane gestem nawet nie romantyzmu, a romantyczności. Mniejsza o to, co odsłaniają bohaterowie Brandysa, ważne jest to, że sam Brandys odsłania swoją bezradność, stawia wszędzie znaki zapytania, sprzedaje pokątnie swoją duszę. Podoba mi się niepewność Brandysa, ponieważ jest to stan najbardziej ludzki i najbardziej właściwy naszej doli człowieczej.