się od wszystkiego, co jest właściwe tradycyjnej powieści. Weźmy tylko pod uwagę, jak w tym utworze demonstrowane są wszystkie zabiegi, które przedsiębierze ten, kto sobie umyślił napisać powieść. Na dobrą sprawę „Białe runo“ to niemal wyłącznie zapis wstępnego etapu pracy twórczej, etapu — jak to się zwykło mówić — zbierania materiałów, ponieważ tym razem, jak nietrudno się domyśleć, chodzi o utwór przedmiotowy i to niemal w takim sensie, jak to się marzyło twórcom powieści naukowo-socjologicznej (na przykład pisarzom grupy „Przedmieście“). I znów nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś kruszył kopie o to, jak to Gomolicki eksperymentuje w takim typie powieści, w którym nigdy niczym nie eksperymentowano.
Skrajne możliwości kwalifikacji stylowej „Białego runa“ to jeszcze nie wszystko. Sens tej powieści da się wykładać tak samo rozmaicie. Poczciwa dydaktyka społeczna? Można. Studium środowiskowe? Na pewno. Demaskatorstwo na wielu planach intelektualnych? Bez wątpienia. Groteska i szyderstwo? Tragifarsa powieściowa? Autodemaskatorstwo? Można obronić każdą z podobnych interpretacji. Można także dowieść, że jest to powieść znakomita i z gruntu nieudana. Nie wybrałbym żadnej z tych możliwości. Co najwyżej wybrałbym wszystkie razem, broniąc każdej po trochu. Myślę jednak, że najostrożniej byłoby opowiedzieć całkiem zwyczajnie, jak się to czyta.
Na początku czyta się to jak reportaż z zakładu pracy. Przezorny reporter oddał głos bohaterowi reportażu i ten, nadrabiając miną, opowiada o swojej klęsce ludzkiej i zawodowej. Opowiada o tym, jak go wyrolowano (to akurat właściwe słowo rodzajowe) z góry i z dołu, to znaczy ze strony zwierzchników i podwładnych. Ot, było się kierownikiem oddziału przędzalni i trzeba było przestać nim być. Ten repor-
Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/94
Ta strona została przepisana.