Strona:Henryk Heine - Atta Troll.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

I z martwego ptactwa w pierzu.
Była tam kolekcya cała
Rudych sępów i jastrzębi,
Rozpostartych jak do lotu,
Każdy z wielkim, ciężkim dziobem.
Nie wiem, czy to woń szaleju
Uderzyła mi do głowy,
Lecz mi było jakoś dziwnie,
Kiedym patrzał na te ptaki.
Zdało mi się, że to wrogi
Czarownicy, złą jéj sztuką
Uwięzione w ptasim kształcie,
Muszą tutaj stać wypchane.
Tak patrzyły na mnie bystro,
Tak boleśnie, natarczywie,
Czasem nawet krągłe oczy
Obracały w wiedźmy stronę.
Lecz Uraka, obok syna
Przy kominie pochylona
Nad czerwonym ognia żarem,
Lała ołów, kule lała.
Były to wyroczne kule,
Atta-Troll miał od nich zginąć.
Jakże krwawo pełza płomień
Po obliczu czarownicy,
Gdy porusza wargą zwiędłą,
Zwiędłą wargą swą, bez głosu,
Szepcząc ciche zaklinania
I czarując lane kule...
Czasem śmieje się bezdźwięcznie
I na syna kiwa, mruga.
Lecz ten pełni swą powinność,