W kształcie skrzydeł się podnosił.
Tak, niedźwiadki owe miały
Po skrzydełek jasnych parze
I nadziemsko cienkim głosem
Tak śpiéwały, jak fleciki.
Jam słuchając, począł stygnąć,
A tu z zimnéj mojéj skóry
Wyszła dusza, jako płomień,
I ku niebu się uniosła...” —
Tak przemawiał rozrzewniony
Atta Troll, a potém, chwilkę
Pomilczawszy w zadumaniu,
Nagle strzygnął jedném uchem,
Strzygnął drugiém i wyskoczył
Z legowiska, drżąc z radości: —
„Dzieci!” — wołał — „czy słyszycie?
Dzieci! nie jest-że to słodki
Głos najmilszéj matki waszéj?
O, jam poznał to mruczenie!
Muma! czarna moja Muma!” —
Z temi słowy, jak szalony,
Wypadł Atta Troll z swéj jamy.
Ha! nie minie, co sądzone! —
Wypadł, godząc na swą zgubę.
Tam, w dolinie Ronsewalu,
Na tém samém miejscu, kędy